Próba ognia

wtorek, 22 maja 2012

Reaktywacja 2 – TEMAT: BOLONIA

Pierwszy projekt reaktywacji narodził się wczoraj. W biurze. Ale w biurze nie było sieci. Pisałam więc reaktywację w Wordzie, wrzuciłam ją na wtyk, wtyk wrzuciłam gdzieś... Kluczowe jest słowo GDZIEŚ. GDZIEŚ go wczoraj położyłam, zaraz po powrocie do domu. GDZIE, tego nie wiem. Na pewno nie jestem mistrzem organizacji.

Nie ma co się tłumaczyć z długiej nieobecności, wszyscy piszący blogi pewnie znają ten stan – nawał pracy plus brak chęci. Efekt – dziura. I oto, proszę Was, była dziura, a teraz spróbuję ją zatkać. Niekoniecznie tłumaczeniami :P

W marcu byłyśmy z E-szefową w Bolonii. Najpierw bardzo chciałyśmy lecieć do Bolonii, potem bardzo chciałyśmy odwołać wyjazd, bo włos nam się jeżył na głowach z powodu nawału spraw do załatwienia. Koszt anulowania rezerwacji byłby jednak nader znaczny, więc zacisnęłyśmy zęby i poleciałyśmy do jednego z piękniejszych europejskich miast. Kara, prawda? Za nadgorliwość :>

Poleciałyśmy do Bolonii ze względu na Targi, wielkie, międzynarodowe, skoncentrowane na literaturze młodzieżowej. Ponieważ wiem, że wszyscy kochają czytać recenzje hoteli, nadmienię, że ten, w którym mieszkałyśmy, był całkiem sympatyczny. Przede wszystkim położony w samym centrum miasta, tuż obok starówki (choć w sumie Bolonia to jedna wielka starówka), dwie minuty od głównej ulicy. Pomiędzy jakimś tuzinem knajp (wszystko w Bolonii mieści się między tuzinem knajp, poza targami. Te mieszczą się na zadzidziu zadzidzia i mają knajpy w środku. Tuzin!). Pokój miał dużą łazienkę i podwójne łoże. Podwójne łoże bardzo nam nie pasowało, ale jakoś ogarnęłyśmy sprawę. Rozsunęli nam łóżka. Jak już nam rozsunęli, stwierdziłyśmy, że mamy półmetrową dziurę, w którą wpadają nam katalogi i że to niefajne. Więc znowu zrobiłyśmy sobie łoże. A oni nam rano zrobili dwa łóżka. I tak do końca wyjazdu :P Spieszę donieść, że łoże miało, po złączeniu, jakieś 3 metry szerokości, mieściłyśmy się więc w nim obydwie, przedzielone katalogami, jako tym mieczem ze starych opowieści. Nieważne, zagalopowałam się, a to blog firmowy i powinnam pisać o trudach targów, a nie o traktowaniu łóżka nogą...

Tak, moi drodzy, taki wyjazd to nie tylko radość (chodźmy coooooś zjeeeeeeść) i zabawa (wejdźmy do skleeeeepuuuuu), ale przede wszystkim godziny spędzone między stoiskami z książkami. Zanim jednak przejdę do sedna, napiszę jeszcze, że śniadania w hotelu były bardzo smaczne, bardzo obfite i że bardzo mi nie smakuje takie dziwne włoskie ryżowe ciasto, które klei się do zębów. Mniejsza, reszta była okej :) Obsługa nawet bardziej niż ok :)

No dobra (staram się utrzymać relację w formie luźnej i podróżniczej...), teren targów położony jest na skraju miasta, więc dojeżdżałyśmy sobie autobusem. Dzień w dzień, ale cóż to za problem :) Same targi zajmują trzy (edit: CZTERY!) hale, całkiem spore. Celem targów jest zaś, nie tak, jak targów w Polsce, prezentacja nowych tytułów, a nie sprzedaż fizycznych książek. Trudno, żeby z Australii przyleciał samolot zapchany Flanaganem, nie? Wiem, że dla niektórych wydawców targi polegają głównie na braniu udziału w rozlicznych spotkaniach. My również spotkania miałyśmy, nieco mniej niż było zamierzone (nie kompaktujcie wiadomości w Outlooku!), głównie jednak chodziłyśmy sobie od stoiska do stoiska, oglądałyśmy książki, brałyśmy katalogi, gadałyśmy o tendencjach, trendach, ewentualnych przyszłych hitach. Była chwila na lunch (na piętrze jednej z hal jest taka fajna restauracja samoobsługowa), na kilka plotek ze znajomymi (matko, pół samolotu leciało na targi), na jakieś resume...

Wnioski jakoś nas optymistycznie nie nastroiły. Wiecie, chodząc po targach nie zoczyłyśmy żadnej książki, która krzyczałaby do nas: musicie mnie wydać! Nie, zero, null... Przykre to, tym bardziej, że w sumie poleciałyśmy do Bolonii żeby zdobyć rozeznanie w tym, co się teraz czyta i co czytać się będzie. Nie wiemy. W katalogach wciąż jeszcze mnóstwo romansów paranormalnych, które polskim czytelniczkom wychodzą już chyba uszami, sporo dystopii i powieści science-fiction, które mogą zaskoczyć po premierze „Igrzysk Śmierci”, ale wcale nie muszą. I duchy, nawiedzone domy, białe damy... Ponoć to horrory mają być kolejnym głównym trendem młodzieżówki, ale mnie jakoś trudno uwierzyć w to, by nawiedzone domiszcza zawojowały Polskę. Dlaczego? A dlatego, że nie mamy tradycji Halloween. Tak, to coraz popularniejsze, ale jednak importowane, tak samo, jak 14 lutego, święto misia i serducha. Owszem, zoczyłam coś, co mi się podoba i co chciałabym zobaczyć z logiem Jaguara, ale na razie cicho :) Nie będę kusić losu. Generalnie raz czy drugi uśmiechnęłam się szeroko, ale całej wizycie w Bolonii towarzyszyło przekonanie, że czegoś jednak brakuje. Powiewu świeżości? Ileż można czytać coraz bardziej pokręconych powieści z coraz bardziej paranormalnymi wątkami?

O zapowiedziach będzie później, to nie ten post ;-)

Spędziłyśmy w Bolonii kilka dni, byłyśmy na kilku kolacjach, zjadłyśmy kilka wielkich jak pół stołu pizz i co? I wróciłyśmy :) Znamienne, że w zeszłym roku znalazłyśmy sobie sympatyczną knajpę i tak się do niej przykleiłyśmy, że... No, może następnym razem pójdziemy jednak gdzie indziej? Pyszna pizza, naprawdę pyszna. Bolonia i targi mają cudowną właściwość – jesz pizzę o 21 (całą, a co tam), zapijasz winem i wracasz chudsza o 2 kilo :P Jaka szkoda, że takie cuda nie zdarzają się nad Wisłą.

CO UDAŁO NAM SIĘ ZROBIĆ W BOLONII:
- udało nam się nie zgubić w drodze na targi;
- udało nam się zjeść dużo za dużo pizzy;
- udało nam się przedłużyć spotkanie biznesowe o pub i zmienić spotkanie biznesowe w towarzyskie (znowu pub Celtycki Druid, jak w zeszłym roku!);
- udało nam się w trakcie spotkania biznesowego zahaczyć o głupie horrory i film „Iron Thorn”;
- udało nam się dopaść agenta Kelly Creagh na dachu hali targowej;
- udało nam się zmieścić w limicie bagażowym!
- udało nam się nie zgubić biletów na samolot i nie spóźnić :) - udało nam się znaleźć kilka potencjalnie ciekawych tytułów, ale, jak już wspomniałam, słowa nie powiem, o!

Kolejny post będzie dedykowany targom w Warszawie :)

(Zrobiłam kilka zdjęć i wrzucę je, jak tylko znajdę kabel do aparatu :( Slot do karty graficznej zdechł wieki temu :()

piątek, 18 maja 2012

REAKTYWACJA

Będzie niebawem... Na serio. Już po Bolonii, po Targach w Warszawie, do świętego spokoju daleko, ale się postaramy :) Działo się! O, tyle powiem. Żyjemy, pracujemy, wydajemy dalej. Nie podoba mi się nowy wygląd bloggera :/ Jakoś będę musiała sobie z tym poradzić... Co dobrego ostatnio czytaliście?