Próba ognia

piątek, 30 maja 2014

Dzień dziecka



Okej, tytuł to taka zmyła :) Po prostu przypomniałam sobie, że to już za moment, więc pewnie część z Was suszy zęby na myśl o prezentach... Wiecie, pierwszych czterdzieści lat dzieciństwa jest najtrudniejsze, nie? Znalazłam ostatnio takiego mema i szczerze mnie ucieszył, bo to znaczy, że za parę lat będę miała już z górki :D

Okej, co przygotowaliśmy dla dużych dzieci?

Jeszcze w czerwcu do księgarń trafi kilka naszych książek, a wśród nich oczekiwana przez wiele czytelniczek kontynuacja "Poza czasem" Alexandry Monir. To już właściwie pewne - nie wyrobiliśmy się w maju, będzie w czerwcu. Paszcze z okładki wiszą sobie na górze. Paszcze, a nie paszcza, bo chłop jakiś musi być. W sumie to nie wiem, co z tymi babami na okładkach. To znaczy podejrzewam - sensownych chłopów na zdjęciach jest jak na lekarstwo, a jak już się jakiś znajdzie, to potem kwitnie w pięciu miejscach na raz i robi za mordercę, kochanka, brata, tajemniczego nieznajomego. Może ktoś wyłapał pana w kapturze? Ja ostatnio wyłapałam pewną panię, której facjata zdobiła jedną z naszych książek, a teraz pojawiła się na powieści zupełnie z nami nie związanej.

Dobra, to była kolejna dygresja, ale kto czyta bloga dłużej, ten wie, że o okładkach mogę nadawać godzinami :)

Na dzień dziecka to mamy, proszę Państwa, czwarty tom "Drużyny", której nikomu nie trzeba chyba przedstawiać :)

A w czerwcu... W czerwcu ukaże się również "Klątwa Wendigo", czyli drugi tom "Badacza potworów". i 11 tom "Zwiadowców" w twardej oprawie. Z nowości w księgarniach pojawi się "Coś do stracenia", czyli romantyczna komedia o dziewczynie, która chciała pozbyć się dziewictwa, ale była chodzącym obszarem katastrofy i nie bardzo jej to szło ;-) Później... Później to są wakacje, a wakacje oznaczają zazwyczaj sezon ogórkowy. Będą dwa nowe UPSy (to taka seria dla młodszych nastolatek, gdyby ktoś nie wiedział) oraz kontynuacja "Miłości i medycyny sądowej" :)

Uprzedzając pytania, które na pewno za moment się pojawią... Wiem, ze wiele osób tęskni za "Nevermore", ale to, że wciąż nie ma części trzeciej nie jest winą naszej opieszałości. Do autorki uderzać, nie do nas :) Sama chciałabym przeczytać. Drugi "Grim" przewidujemy na październik (długie to, tłumaczy się i wiem, że się ciągnie). Za to czwarta (i ostatnia) "Sasha" powinna wyjść we wrześniu. No i w październiku książę Maxon dokona ostatecznego wyboru wybranki swego książęcego serca. Tadam! Ciekawam tylko, o co później będziecie tak jojczyć :P Bo Katja Millay jeszcze nic nowego nie napisała...

Kolejny odcinek naszej powieści pojawi się po weekendzie, acz chciałam prosić - weźcie się może do roboty i zacznijcie coś sugerować ;-) Bo wyjdzie na to, że sama będę to pisać i wszyscy zginą marnie w trzecim rozdziale. Jednego z bohaterów rozjedzie powóz, drugiego trafi piorun, trzeci zatruje się klopsikami, czwartego zagryzie wampir (ale nie Edek), a piąty rzuci się z rozpaczy z klifu i zeżrą go krewetki.

KREWETKI!

W sumie to chyba jeszcze żadnego bohatera YA nie zeżarły krewetki, nie? One ponoć planktonem się żywią, ale wystawcie sobie taki atak krewetek zombie :)

No dobra - z okazji tego tam dnia dziecka, chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsiejsze. I mnóstwa fajnych prezentów, również tych książkowych :) I do przeczytania po weekendzie :)

PS. Specjalnie dla dużych i małych dzieci piosenka, której musiałam słuchać co wieczór w trakcie wyjazdu do Turcji. W sam raz na 1 czerwca :D Tylko za ubytki na zdrowiu psychicznym nie biorę odpowiedzialności :D

 

poniedziałek, 26 maja 2014

Krasnolud, rycerz i jakaś baba



Rozdział pierwszy
                
Lało już od pół godziny. Choć może właściwszym określeniem byłoby, waliło niemiłosiernie. Deszcz i grad, znakomite połączenie, właśnie za takim tęskniłam. Jak ostatnia kretynka tuliłam się do ściany kamienicy, licząc na to, że niewielki daszek ochroni mnie przed przemoczeniem, a może i przed zgonem wskutek rozlicznych obuchowych obrażeń. Jeśli cała wyprawa będzie wyglądać jak ten dzień, powieszę się na drugim albo trzecim drzewie. Śmierć przez uduszenie byłaby chyba przyjemniejsza niż spacerek w taką pogodę.
                Wzdrygnęłam się, gdy kolejny podmuch wiatru chlusnął mi w twarz wiadrem zimnej wody i lodowych kulek. Zabolało. Co mnie podkusiło, żeby iść na spotkanie piechotą? A tak, już pamiętam - piękna pogoda i tęsknota za miastem, którą poczułam, zanim jeszcze w ogóle je opuściłam. Kochałam te wysmukłe wieże, tętniące życiem ulice, głośny, wielobarwny targ i łagodny (zazwyczaj) klimat. Zrezygnowałam z powozu, który zaoferowała Rada, wsunęłam na stopy sandały i postanowiłam po raz ostatni odetchnąć wiosną w Navall.
                Słyszałam, że do grupy poszukiwaczy miał należeć również ktoś obdarzony zdolnością prekognicji. Cóż, ja na pewno takiej zdolności nie posiadłam. Gdybym miała choćby cień intuicji, wzięłabym nieprzemakalny płaszcz.
                Minęło kolejne piętnaście minut, nim ulewa przeszła wreszcie w coś, co mogłabym nazwać standardowym deszczem. Wyjrzałam spod daszku. Nie wyglądało na to, by w ciągu kolejnych pięciu lat chmury miały się rozwiać, wylazłam więc na ulicę i, rozchlapując kałuże, ruszyłam w stronę gospody.
                Wszystko sobie zaplanowałam. Miałam dotrzeć do "Rozbitego dzbana" elegancjo spóźniona. Miałam otworzyć drzwi, rozejrzeć się po sali i zrobić niezatarte pierwsze wrażenie. Oto wysłanniczka Rady, groźna, tajemnicza i tak dalej. Teraz szlag wszystko trafił. Szatę miałam przemoczoną do cna i brudną, jakbym z zapałem wytarzała się w rynsztoku. Ciężki, nasiąknięty wodą i błotem materiał kleił mi się do nóg i spowalniał ruchy, a obrazu żałości dopełniały zwieszające się w strąkach włosy.
                I nawet nie miałam jak zminimalizować szkód! Z kwadransa spóźnienia zrobiła się prawie godzina i nie było już czasu na zmianę garderoby. Na nic, cholera, nie było czasu - na nic, poza zrobieniem z siebie pierdoły.
                Z całej siły grzmotnęłam lagą z białodrzewa w uliczny bruk. Wolałabym grzmotnąć w kogoś, ale ulica była pusta. Czyżby z powodu parszywej pogody?

                Pchnięcie drzwi gospody wymagało ode mnie całych zasobów energii. Nie dlatego, że wykończył mnie spacer (choć to również), ale dlatego, że tak straszliwie nie chciałam tam wchodzić. Jeszcze wczoraj traktowałam całe to przedsięwzięcie jak cudowny dar od losu. Przeszło mi. Najprawdopodobniej bezpowrotnie.
                W lokalu schroniło się chyba pół dzielnicy. Przynajmniej ćwierć dzielnicy obrzuciło mnie zdumionymi spojrzeniami. Uśmiechnęłam się zgryźliwie kącikiem ust i co poniektórzy odwrócili wzrok. Przepychając się przez tłum, rozglądałam się za ludźmi i nieludźmi, których znałam wyłącznie z dostarczonych mi opisów. Za krasnoludem, elfem, rycerzem i jakąś babą.
                Krasnoluda, elfa, rycerza i baby nie było. A przynajmniej nie przy jednym stoliku, co czyniło próby namierzenia towarzyszy jeszcze trudniejszymi. Już miałam zacząć przebijać się w stronę barmana, gdy kątem oka pochwyciłam czyjeś spojrzenie.
                Mężczyzna siedział w najciemniejszym kącie gospody, a jego twarz oświetlał tylko wątły blask taniej alchemicznej lampki. Resztę postaci skrywał cień. Porzuciłam myśl o oberżyście, obróciłam się na pięcie i, roztrącając ludzi lagą, ruszyłam w kierunku nieznajomego. Nie mogłam oczywiście wykluczyć, że gość zwrócił na mnie uwagę tylko dlatego, że byłam jedyną magiczką w gospodzie oraz prawdopodobnie jedyną brudną magiczką, jaką kiedykolwiek dane było komukolwiek ujrzeć, ale... Nawet gdyby, może przynajmniej będę miała na kim wyładować złość. Z każdą kolejną minutą byłam bliżej spektakularnego wybuchu.
                Zdzieliłam łokciem ostatnią zagradzającą mi mroczny kąt osobę i stanęłam przed nieznajomym, który akurat w tej chwili zrzucił z głowy kaptur. Elf.
                - Mirallion? - zapytałam, bo w końcu mógł to być zupełnie przypadkowy ostrouchy.
                Skinął powoli głową.
                Rozejrzałam się, ale nigdzie wokół nie spostrzegłam żadnego wolnego siedziska. Elf również nie wyglądał, jakby miał zamiar ustąpić mi miejsca.
                - Gdzie reszta? - burknęłam i uświadomiłam sobie, że się nie przedstawiłam. - Jestem Yarinne.
                - Wiem - mruknął z kamienną twarzą.
                Dopiero teraz spostrzegłam, że był równie mokry jak ja. Z długich, związanych w kucyk i przerzuconych przez ramię włosów skapywały krople wody, a ciemnoszary kubrak był prawie czarny. Jak miło, że nie tylko ja wzięłam niechciany prysznic.
                - Krasnolud, rycerz i jakaś babka - podpowiedziałam. - Nie widziałeś ich?
                - Nie.
                Przestąpiłam z nogi na nogę. Ani usiąść, ani pogadać.
                - Mieli tu być prawie godzinę temu.
                - Wiem.
                Naprawdę miałam ochotę zdzielić go laską. I tak nie nadawała się do czegokolwiek innego. Służyła do robienia wrażenia i okładania kretynów po piszczelach.
                - Posłuchaj - wsparłam jedną rękę na biodrze. - Cała ekipa miała się tu spotkać i ustalić szczegóły wyprawy. Ja tu jestem, ty tu jesteś, reszty nie ma. Mamy do wyboru - czekać aż przyjdą, albo iść ich szukać. Niestety, rozejście się do domów nie wchodzi w grę.
                Elf wzruszył ramionami i wstał powoli.
                - Może schronili się gdzieś przed deszczem - zasugerował unosząc wymownie jedną brew.
                W przeciwieństwie do dwojga takich, co się nie schronili? Przewróciłam oczami.
                - Zaczekajmy na nich przy barze - zaproponowałam. - Ten ciemny kąt jest co prawda bardzo stylowy, ale trochę kiepsko go widać.
                Po mniej więcej trzydziestu minutach i piętnastu próbach rozpoczęcia konwersacji, uznałam, że tkwienie przy barze jednak nie ma sensu. Przestało padać, tłum znacznie się przerzedził, a jedynym nowym gościem okazał się być zalany w pestkę bard. Popijając powoli grzane wino, zastanawiałam się, co powinniśmy zrobić. Zabawne - w każdej opowieści bohaterowie spotykają się w karczmie i idą w świat. Nie ma niczego o spóźnieniach i nieobecnościach.
                Ale w końcu życie to nie opowieść, prawda?
                Przywołałam barmana.
                - Czekamy na kogoś, ale ten ktoś się spóźnia - wyjaśniłam, przesuwając jednocześnie w jego stronę monetę. - Krasnolud, rycerz i jakaś babka. Gdyby się pojawili, proszę im przekazać, że wrócę... wrócimy, powiedzmy, w porze kolacji. I żeby zaczekali.
                Mężczyzna potaknął, a Mirallion popatrzył na mnie pytająco. Stłumiłam irytację.
                - Nie wiem, jak ty, ale ja nie mam zamiaru tu tkwić - oznajmiłam. - Jestem przemoczona, zziębnięta i oddałabym wszystko za jakieś suche ubrania.
                Elf przez chwilę przyglądał mi się w zadumie, po czym pokręcił głową.
                Myślałam, że coś powie, ale nie był łaskaw. A może wyczerpał już swój zasób słów na ten dzień? Ile to było? Siedem? Dziesięć?
                - A pani... - Usłyszałam stłumiony głos barmana. - Przepraszam, ale pani nie może tak po prostu się, no, wysuszyć?
                - Nie, proszę pana - wycedziłam przez zaciśnięte zęby, gromiąc go wzrokiem. - Nie mogę się tak po prostu wysuszyć, bo magii nie używa się do suszenia ubrań. Do suszenia ubrań używa się sznurów. Na sznurach wiesza się mokre ubrania i...
                Albo się przesłyszałam, albo elf parsknął zduszonym śmiechem.
                Niech to szlag. Ruszyłam w kierunku drzwi. Akurat, gdy położyłam dłoń na klamce, grzmotnęło, błysnęło i znowu zaczęło lać.
                                

Okej, to pierwsze koty za płoty :) Czekam na sugestie, co mogło było się stać z tytułowymi krasnoludem, rycerzem i jakąś babą ;-) W komentarzach, oczywiście :)

Targi, targi, i po targach - wpadłam, byłam, minęłam się ze wszystkimi (ja naprawdę jestem pechowcem!), widziałam te wyczesane hamaki przed stadionem, ale wszystkie były zajęte :( "Elitę" już macie? ;-)

środa, 21 maja 2014

TFUrcze podejście



W przeddzień targów na Basenie Narodowym nadejszła wiekopomna chwiła, co by uzupełnić naszą drużynę śmiałków, których celem jest odnalezienie (w poprzednim odcinku...) artefaktu zdolnego ocalić słabującego władcę. Jako iż obiecałam, że ostatni członkowie znakomitej ekipy zostaną powołani do życia z Waszą pomocą, niniejszym spełniam wspomnianą obietnicę. Chyba nikt się nie spodziewał wielkiej powagi, prawda?

Okej, choć propozycji nie było zbyt wiele, te, które padły, są... oszałamiające. Imć Greja raczej się nie spodziewałam, ale miło, że wpadł ;-) Niestety, zostanie raczej postacią poboczną, bo "sceny" cokolwiek wyszły mi ostatnio nosem, a poza tym tak trochę głupio przerobić nagle bloga na 18+ :D

Ad rem. Do życia powołuję zatem:

Grofunda Dwie Twarze oraz Aleę.

Grofund Dwie Twarze to krasnolud (racja, brakowało!), który cierpi na rozdwojenie jaźni po tym, jak zarwał w czerep magicznym buzdyganem. Buzdygan był chwilowym miejscem pobytu pomniejszego demona. W wyniku wstrząsu (osunęła się broń po zakutej pale Grofunda i huknęła w naramiennik) demon wyskoczył z buzdygana i przeskoczył (jak pchła) na krasnoluda, który dopiero po jakimś czasie odkrył, że, dyskutując sam ze sobą, wcale nie dyskutuje sam ze sobą. Grofund jest, jak to krasnolud, niski, brodaty i potężny i, a co mi tam, ma lekkiego bzika na punkcie słodyczy. A dlaczego Dwie Twarze bierze udział w wyprawie? Ano dlatego, że, być może, z pomocą artefaktu udałoby mu się pozbyć demona :)

Alea to łotrzyca, mistrzyni sztyletu, cichego chodu w nieście i na wsi... tfu! Skradania się :) A poza tym, żeby nie było, również wieszczka. Krótkoterminowa. I niezbyt dokładna, niestety. Zdarza się jej parszywie mylić i właśnie z powodu takiej pomyłki (ups!) trafiła do królewskiego lochu, gdzie dostała ultimatum - albo wyprawa, albo szubienica. Wybór był prosty, ale wszystkie szubienice były akurat zajęte ;-) Alea jest drobna, szczupła, zwinna, ma rude, krótko przycięte włosy, piegi oraz kota. Ostatnio zapomniałam o kotach, to nadrabiam i możecie mnie na kota swobodnie nienawidzić :P

I zaznaczę jeszcze, bo mi umknęło - wszyscy bohaterowie naszej powieści są pełnoletni!

Okej, to lada dzień wrzucam pierwszy odcinek, a Wam przypominam o targach na Basenie. Jaguar jest obecny, na stoisku LL, czyli jednego z dystrybutorów :) Ja też będę obecna, przelotem. Jak ktoś z Wawy albo w Wawie, to warto wpaść. Będą książki. I klimatyzacja, czyli luksus, którego nie było w Pekinie. A poza tym będziecie mieli okazję poznać Piękną, która teraz zajmuje się promocją i blogerami :)

Przykro mi z powodu "Władców czasu", którzy nie ukażą się w maju :) Ale nic straconego - na pewno niedługo się pojawią. Okładka w każdym razie gotowa ;-)

poniedziałek, 12 maja 2014

Nasza smętna epopeja :)



Okej, słowo się rzekło, czas zacząć tworzyć pseudoksiążkę ;-) Wybraliście setting fantasy, wychodzi więc na to, że będziemy ratować królestwo albo, żeby się nie rozdrabniać, najlepiej cały świat, bo ratowanie świata to taki fajny i wcale niewyeksploatowany motyw, prawda? Oczywiście znowu robię sobie jaja. Ktoś w tych ciężkich czasach musi.

No dobra, fantasy. Zróbmy więc stare, klasyczne fantasy z modną obecnie nutką romansu. Zakazanego, oczywiście, bo co to za atrakcja romans niezakazany. Wszyscy lubimy romanse. Serio. Mój promotor (stare czasy studiów, bardzo mądry profesor i dusza człowiek) powiedział kiedyś, że tak naprawdę w życiu i literaturze ważne są dwie rzeczy: śmierć i miłość. W dowolnej kolejności. Od siebie, bardziej życiowo, dodałabym jeszcze podatki, ale podatki nie są zbyt atrakcyjnym tematem książki, wątpię więc, czy głowni bohaterowie powinni być poborcami. Chyba nie, choć, nie powiem, kusi.

Żeby zacząć, potrzebujemy miejsca, czasu i bohaterów :) Nuda i nic nowego, ale tak się składa, że inaczej się nie da. To lecimy :)

Miejsce i okoliczności. Fantastyczne królestwo Yanavallen (jest y, jest h, jest l razy dwa, jest lajk!) rozkwitało przez ostatnie lata pod rządami mądrego władcy, ale władca ten, choć wciąż jeszcze relatywnie młody (w porównaniu z dębem na zamkowym dziedzińcu) ostatnio słabuje. Wysoka rada, złożona z siedmiorga magów obojga płci podejrzewa, że stan zdrowia Jego Wysokości powodowany jest czynnikami nie do końca naturalnymi. Nie jest to trucizna, nie są to nieświeże klopsiki, są to najprawdopodobniej wraże i nader mroczne czary. Albo demon. Albo , generalizując, coś w tę mańkę. Władca jest bezdzietny, jak teraz kojfnie, zrobi się bajzel na kółkach, bo cała arystokracja już zaczyna ostrzyć sobie ząbki na Bursztynowy Tron (lekka żaluzja, ale chyba wybaczycie).

W związku z tą cokolwiek nieciekawą sytuacją, wspomniana Wysoka Rada, zajęta utrzymywaniem władcy przy życiu, organizuje wyprawę (wyprawa musi być!), której celem jest odnalezienie mitycznego artefaktu (mityczne artefakty też muszą być!), który mógłby przywrócić zdrowie królowi. Cztery ekipy zostają rozesłane w cztery strony świata (lekka przesada), w miejsca, gdzie może znajdować się rzeczony artefakt. 

My zajmiemy się jedną z nich, tą, w której skład wchodzą interesujący nas bohaterowie, czyli piątka ekstraordynaryjnych postaci nietypowo typowych.

Yarinne - półelfia czarodziejka o zgryźliwym poczuciu humoru, czarnowłosa, srebrnooka, z blizną przecinającą pół gęby, nosząca się w bielach i występująca w masce zasłaniającej bliznę. Chciałaby kiedyś do Rady, to się zgłosiła.

Harren - młody i nieco naiwny rycerz, mistrz walki mieczem (myślałam o buzdyganie, ale odpuściłam), przystojny jak cholera (albo i dwie), silny, prawy i ogólnie sympatyczny.

Mirallion - elfi łucznik, który króla i królestwo ma w głębokim poważaniu i w ogóle najchętniej oddałby się układaniu kwiatków (na mogiłach swoich wrogów), ale tak się składa, że potrafi ustrzelić muszkę owocówkę ze 150 metrów i Wysoka Rada znalazła jakiś sposób, by go do wyprawy zmusić.

Oraz jeszcze dwie persony, które opiszę na podstawie waszych propozycji, więc dajcie z siebie wszystko, bo od tego zależą losy powyższej trójki oraz całego Yanavallenu. Tylko, na litość Boską, nie wampiry!

Cała ekipa zbiera się w karczmie (o tak, karczmy od dziesięcioleci nie wychodzą z mody!), by wyruszyć na wielką wyprawę, ale to, co miało zwykłym spotkaniem zapoznawczym, szybko zamienia się w... A to się jeszcze okaże, w co się zamienia :)

No dobrze, mamy więc początek opowieści, część bohaterów oraz jakiś zarys działania. Pamiętajcie - na starcie jest magiczka (szła magiczka do poręby...), prawy kawał chłopa i elfi niebezpiecznik z mroczną przeszłością, na którego haka ma Wysoka Rada. Niezbyt to zgrana zgraja i mam nadzieję, że jeszcze ciut ją popsujecie.

I teraz pytanko: narracja w pierwszej osobie? Bo tak bym wolała, nie ukrywam :)

Jeśli macie ochotę się pobawić, wpisujcie propozycje w komentarzach, to zrobimy lepszą prezentację grupy, a potem wybierzemy narratora naszej smętnej romantyczno-fantastycznej epopei.

Na razie zmykam i do napisania wkrótce :)

PS. Nie marudźcie mi na "Losing it", ok? Hamlet jest spoko :P