Ten tekst sponsoruje reklama!
Ostatnio na
fantastycznym portalu, którego nazwy miłosiernie nie wymienię, znalazłam
artykuł o tym, na co nie powinna sobie pozwolić kobieta w wieku 30+. Ucieszyłam
się szalenie i odpaliłam tekst z myślą, że stoję oto przed szansą na zmianę
swego życia. Wiecie, uświadomienie, wyrównanie do średniej, te sprawy. Artykuł
traktował o ciuchach - tych, które powinnam natychmiast wywalić z szafy oraz
tych, które powinnam w dobrym tempie nabyć. Niestety, nie stać mnie obecnie na
pozbycie się z domu każdej szmaty, którą zakładam na grzbiet i uzupełnienie
(sięgających 95%) niedoborów w jakimś przyjemnym butiku, skazana więc jestem na
obraz osoby miałkiej i niedojrzałej.
Nie piszę
tego po to, żeby się poskarżyć, że w obowiązkowych dla mojego wieku rurkach mam
wielki tyłek, tylko żeby nawiązać do gigantycznej potrzeby opisywania
wszystkich i wszystkiego w kategoriach wiekowych. Poprawcie mnie jeśli się
mylę, ale kiedyś takiego amoku nie było. Były książki dla dzieci, książki
ogólnie dla młodzieży i cała reszta literatury dla czytelników w bardziej
predestynowanym do lektury tejże wieku. Żadnych tam Middle Grade, Young Adult,
New Adult. Zwłaszcza New Adult strasznie mi się podoba.
Z New Adult
spotkałam się nie tak dawno temu, recenzując pewną anglojęzyczną powieść
przypisaną do tej kategorii. Razem z tekstem książki dostałam również pakiet
informacji na temat samej powieści oraz czytelników, do których jest
skierowana. Przekrój jak z dowcipów z agencji reklamowych. Panie drogi, nasz
target to ludzie w wieku od 1 do 100 lat, mężczyźni i kobiety, mieszkańcy
małych miast i wielkich miast, ale proszę uwzględnić również średnie miasta... Wykształcenie
podstawowe, średnie i wyższe, choć niepiśmienni też są ok. Dobra, przesadzam.
Z
przeczytanego tekstu wywnioskowałam, że mam do czynienia z powieścią dla kobiet
w wieku 17-30 lat, lubiących romanse i wątki paranormalne. Ta sama książka jest
również adresowana do wielbicieli pewnego autora, który z paranormalem ma tyle
wspólnego, ile ja z baletem, i który pisze raczej pod trzynastolatków.
Pomieszanie z poplątaniem, ale wynika z niego coś strasznie zabawnego. Albo
zabawnie strasznego.
Kim jest
sugerowany, a nawet projektowany odbiorca książki ze znaczkiem New Adult na
okładce? Po treści lektury wnioskuję, że... nastolatką. Ale przecież nastolatką
nie jest, to nie książka dla nastolatek. Wychodzi więc na to, że jest młodą kobietą,
która, choć wewnętrznie nadal w świecie pięknych historii z wąpierzem w tle,
wstydzi się już przyznać do czytania książek "dla dzieci". I tak oto
nie wystarcza już Young Adult, potrzebne jest New Adult, w którego ramy
wepchniemy wszystko, co chcielibyśmy opchnąć również nieco starszym
potencjalnym czytelnikom.
Jest również
druga strona bystrego nurtu New Adult, brzeg bardziej zdradliwy i wyboisty. Na
tym brzegu czają się gorącokrwiste romanse 18+, pełne seksu, podbojów i
dramatycznych wydarzeń. Może jestem niesprawiedliwa, ale koszmarnie pachnie mi
to książkami YA z dodanym bardziej dorosłym, jakby to ująć, rekwizytorium?
Może w tej
nowej kategorii nie ma niczego złego, może przesadzam, ale taki odgórny podział
budzi we mnie podejrzenia, że gdzieś tu, zupełnie niedawno, powstała całkiem
nowa grupa odbiorców, którzy łakną książek zbyt "dorosłych" dla
nastolatków i zbyt "dziecinnych" dla dorosłych. Świat znowu się
zmienił pod moim nosem, a ja mogę tylko przecierać oczy ze zdumienia.
Książka,
którą recenzowałam (tytułu zdradzić nie mogę) nie wzbudziła we mnie wielu
emocji poza zdumieniem, że została zaliczona w poczet lektur kierowanych do
dorosłych czytelników. Mam wrażenie, że albo ja mam zbyt optymistyczny stosunek
do ludzi, albo ktoś mocno ich nie docenia. Nie zmienia to faktu, że muszę jak
najszybciej dokształcić się w materii potrzeb rynkowych, bo może to właśnie NA
jest żyłą złota, na której wzbogacimy się obrzydliwie ja, Straszna M, dwie
szefowe i Urząd Skarbowy!
Tu już będzie zupełny offtopik.
Swoją drogą,
że dobiję ten i tak za długi post, nigdy nie zastanawiała Was absurdalność w
tym, co wolno, a czego nie wolno? To jakaś dziwaczna tendencja, metoda
wychowawcza, czy inne badziewie - bardziej tępione jest pisanie o miłości
fizycznej niż opisywanie przemocy, niekiedy w wersji hard. Do dziś zdumiewa
mnie okrutnie przypadek pewnej gry komputerowej, do której dobrała się cenzura.
Gra była przeznaczona dla osób dorosłych, ale w pierwszej części pojawiły się:
naga kobieca pierś oraz nagi kobiecy pośladek. W części drugiej i trzeciej
piersi i pośladków w wersji saute już nie było, za to przez ekran paradowały
babki w paralateksowych wdziankach uwidaczniających to i owo, również te części
anatomiczne, które posiada każda kobieta i których żadna kobieta nie ma zbyt
wielkiej ochoty podziwiać na monitorze. Absurdalność tej "cenzury" podkreślał
jeszcze fakt, że większość fabuły kręciła się wokół mordowania tych złych.
Animacje strzałów w głowę w trzeciej odsłonie były naprawdę przecudowne. I
tylko z jakiegoś powodu wydaje mi się, że jednak ta pierś, nawet do kompletu z
pośladkiem i nawet kompletnie gołe, mogły mieć niższą szkodliwość społeczną niż
rozwalenie kogoś ze snajperki... Ale wiecie, 18+, pierś dopiero od 21+.
Dobrze, dość
przynudzania, obudźcie się. W niedzielę wyjeżdżam na urlop, postaram się jutro
obskoczyć wysyłki GONE 6, bo lista zamówień jest długa jak korek na Puławskiej
o 7 rano ;-) Życzcie mi, żeby nie zjadły
mnie żywcem komary!