Administracja obiektu życzy wszystkim wszystkiego najlepszego w Nowym Roku i przystępuje do nadrabiania zaległości, których trochę się przez święta (i połowę stycznia) narobiło :) Administracje jest człowiekiem i też czasem nie wyrabia ;-)
Ostatnio Wrona pytała na Facebooku, czy uważacie, że istotne
jest utrzymywanie jednolitej szaty graficznej serii książkowych. Wyszło na to,
że nie tyle istotne, co niezbędne, wymagane i w ogóle, jak tak można zmienić
coś w okładkach albo, nie daj Boże, grzbietach, które później są krzywe i nie
takie, jak trzeba. Ujmę to tak: i to by było na tyle, jeśli chodzi o wyniki
badań przeprowadzonych kiedyś przez znaną sieć, które jasno mówiły, że
czytelnik okładkę ma w nosie.
Teraz czytelnicy mówią, że w nosie mają badania ;-)
Sporo już pisałam na blogu o okładkach, o ich tworzeniu, o
tym, dlaczego potrafią się powtarzać o załatwianiu praw do zagranicznych
projektów i tak dalej. Nie pamiętam jednak, czy pisałam kiedykolwiek o tym, jak
bardzo szata graficzna potrafi wpłynąć na recepcję książki, a co za tym idzie
na jej sprzedaż. Naście lat temu (nie pomnę, ile dokładnie), jedno z wydawnictw
zrobiło eksperyment. Szefostwo tegoż, załamane jakością obrazków
wykorzystywanych na okładkach książek fantasy, postanowiło wydać ten sam tytuł
w dwóch okładkach. Jedna była klasyczna - wojownik, muskuły, fajerkulka; druga
znacznie bardziej wysublimowana. Okazało się, że czytelnicy wcale nie tęsknią
za wyrafinowanymi formami i potężny biceps zaspokaja ich potrzeby*.
Mamy taką wysublimowaną serię, na podstawie której powstał
nawet film, który właśnie wchodzi do kin. Serię, którą przetłumaczono na wiele
języków i która jest międzynarodowym bestsellerem. Serię... której zachodni
wydawcy zmienili okładki już jakiś czas temu ;-) Dlaczego? Patrz: pierwsze
zdanie. Bo były wysublimowane, zbyt stonowane i nie każdy załapał, że to seria
młodzieżowa.
Tak więc, proszę Państwa, od stycznia zaczyna ukazywać się
znana i lubiana seria "Kroniki Wardstone" w zupełnie nowej, znacznie
mniej stonowanej oprawie :) To świetna okazja, żeby przypomnieć o jej istnieniu
tym, którzy się wcześniej nie zdecydowali i uświadomić, że coś takiego istnieje
tym, którzy za czasów wydania pierwszego tomu książki raczej jedli niż czytali.
O rany, ile to już lat minęło od premiery "Zemsty czarownicy"? Ponad
siedem. Od książek Delaneya zaczynałam pracę w Jaguarze - moje przyjście do
biura zbiegło się w czasie w wydaniem jedynki.
Nie spieszyło nam się z reedycją, nie?
Okej, kilka słów dla tych, którzy nie mają pojęcia, o czym
piszę. "Kroniki Wardstone" (zwane pieszczotliwie
"Stracharzem", bo chyba nikt nie mówi w Jaguarze "Kroniki
Wardstone". "Stracharz" to, "Stracharz" tamto,
wiadomo) to opowieść o Tomie Wardzie, siódmym synu siódmego syna, który zostaje
oddany na nauki do miejscowego stracharza, czyli specjalisty od walki z różnymi
potworami. Skojarzenie z rodzimym wieśkiem jak najbardziej na miejscu, bo i
wiesiek i stracharz trudnią się mniej więcej tym samym i raczej nie są lubiani
przez miejscową społeczność, używają jednak nieco innych metod. Młodziutki Tom
będzie musiał nauczyć się przepędzać duchy, poskramiać czarownice, więzić
boginy i... brać odpowiedzialność za swoje czyny. Na przykład za uwolnienie z
ziemnego dołu wyjątkowo przerażającej wiedźmy.
O, proszę. Tak wyglądało stare wydanie.
A tak wygląda nowe.
Do tej pory w starym wydaniu ukazało się 10 tomów przygód
Toma i jego mistrza, jest więc co czytać :) Dodatkowo wyszedł również
"Bestiariusz" z kapitalnymi ilustracjami. Taki
"Bestiariusz" można wykorzystać na sesji RPG ;-) Seria skierowana
jest do czytelników powyżej dziesiątego roku życia, ale ma wielu wielbicieli
wśród dorosłych. Do czego można byłoby ją porównać... Klimatem przypomina trochę
stare baśnie braci Grimm - jest trochę ponura, trochę okrutna i trochę
straszna. Jeśli poklikacie, na pewno znajdziecie mnóstwo recenzji kolejnych
tomów.
A z nowości... Jak się zapatrujecie na książkę o szkole, w
której bohaterowie uczą się, jak być złymi i dobrymi postaciami? ;-)