(To ósma wersja tego wpisu. Poprzednia zaczynała się od
informacji, że jest wersją siódmą. Nieźle mi idzie, nie? W skrytości ducha podejrzewam, że wśród przodków mam niedźwiedzia. Zimą najchętniej bym spała.)
Lubicie baśnie? Te klasyczne, przesycone grozą opowieści z
morałem, w których księżniczki macają wrzeciona, a książęta pędzą im na
ratunek? Te, w których leśniczy rozpruwa wilka, żeby mu z bebechów wyciągnąć
babcię i Kapturka? Te o złych siostrach, co sobie pięty i paluchy ucinały, co
by się w szklany wbić pantofelek? Groza, makabra, poćwiartowane kobiety w
beczkach. Tym, którzy pukają się właśnie w czoło, wyjaśniam: wychowałam się
(między innymi) na baśniach w wersji braci Grimm, czyli tych bardziej
makabrycznych. Dziecięciem będąc posiadałam dwutomowe wydanie z miękkich
zielonych okładkach i czytałam je do upadłego. Tak naprawdę innych wersji nie
znałam i pamiętam, jak strasznie zdziwiłam się tym, że opowieść o Kopciuszku, w
której złe siostry nie krwawią obficie z ,ekhem, buta.
Skąd te baśnie? Ano stąd, że miałam niebywałą przyjemność
dobrać się do książki, którą Jaguar wyda
w marcu tego roku. Kto bywa na FB, ten pewnie się domyśla, że chodzi o
"Akademię Dobra i Zła" Somana Chainaniego :) A kto od dawna śledzi
bloga ten wie, że czasem spontanicznie zapałam miłością do jakiegoś tytułu i wtedy
raczej nie kryję się z entuzjazmem.
No to się nie kryję :) "Akademia Dobra i Zła" jest
kapitalna. Przewrotna, pełna ironicznego humoru, pełnymi garściami czerpie z
klasycznych baśni i wywraca je na drugą stronę. To jak skrzyżowanie ponurych
opowieści braci Grimm z "Harrym Potterem". No dobrze, może jakieś
konkrety... Jest sobie pewna mała wioska nieopodal lasu. Z wioski tej porywane
są dzieci. Raz w roku. Zawsze dwie sztuki. Jedno dziecko dobre, jedno dziecko
złe. Wszyscy wiedzą (choć nikt tego nie przyzna), że dzieci te zostają w jakiś
sposób bohaterami baśni. Książniczkami. Książętami. Głupimi Jasiami. Wiedźmami.
Wiadomo, wszystko zależy od charakteru. Blondwłosa Sofia marzy o tym, żeby ją
porwano. Już, natychmiast. Chce zostać księżniczką, utknąć w wieży i czekać na
wybawcę, zapuszczając w międzyczasie włosy i piłując paznokcie. Agata, ponura
posiadaczka trądzikowej cery i zgryźliwego poczucia humoru, chce jedynie, by wszyscy
zostawili w spokoju ją i jej chałupkę na cmentarnej górze. Obydwie dziewczyny
tak jakby się przyjaźnią. I obydwie zostają porwane. Gdzie trafiają, tego się
pewnie domyślacie :) Sofia do szkoły dla czarnych charakterów, Agata do tej, z
której wymaszerowują wzory cnót. Choć początkowo obydwie myślą, że zaszła jakaś
koszmarna pomyłka, już niedługo okazuje się, że prawdziwe piękno jest
niewidzialne dla oczu i bla, bla, bla, bla...
Rzecz jest błyskotliwa, przesycona zjadliwym dowcipem i, wbrew temu, co można byłoby pomyśleć, wcale nie czarno-biała.
Rzecz jest błyskotliwa, przesycona zjadliwym dowcipem i, wbrew temu, co można byłoby pomyśleć, wcale nie czarno-biała.
Swoją drogą, strasznie dużo pojawia się filmów - odświeżonych
baśni, nie? Ostatnio "Czarownica" z Angeliną Jolie (przyznaję bez
bicia, że jeszcze nie widziałam, choć Jolie bardzo lubię), wcześniej
"Królewna Śnieżka i łowca" z aktorką jednej miny, Kristen Steward (to
widziałam i kompletnie niczego nie pamiętam), niedługo ma być aktorska wersja
"Kopciuszka". Och, no tak, Jaś i Małgosia też doczekali się
przeróbki. Też macie wrażenie, że modne i właściwe stało się usprawiedliwianie
złych postaci? Nie, żeby jakoś specjalnie protestowała...
W każdym razie serdecznie Wam "Akademię" polecam :)
Myślę, że przypadnie do gustu zwłaszcza tym, którzy czekanie na księcia uważają
za zajęcie nudne i nieproduktywne.