Próba ognia

piątek, 6 lutego 2015

Podróż (teoretycznie) sentymentalna



(To ósma wersja tego wpisu. Poprzednia zaczynała się od informacji, że jest wersją siódmą. Nieźle mi idzie, nie? W skrytości ducha podejrzewam, że wśród przodków mam niedźwiedzia. Zimą najchętniej bym spała.)

Lubicie baśnie? Te klasyczne, przesycone grozą opowieści z morałem, w których księżniczki macają wrzeciona, a książęta pędzą im na ratunek? Te, w których leśniczy rozpruwa wilka, żeby mu z bebechów wyciągnąć babcię i Kapturka? Te o złych siostrach, co sobie pięty i paluchy ucinały, co by się w szklany wbić pantofelek? Groza, makabra, poćwiartowane kobiety w beczkach. Tym, którzy pukają się właśnie w czoło, wyjaśniam: wychowałam się (między innymi) na baśniach w wersji braci Grimm, czyli tych bardziej makabrycznych. Dziecięciem będąc posiadałam dwutomowe wydanie z miękkich zielonych okładkach i czytałam je do upadłego. Tak naprawdę innych wersji nie znałam i pamiętam, jak strasznie zdziwiłam się tym, że opowieść o Kopciuszku, w której złe siostry nie krwawią obficie z ,ekhem, buta.

Skąd te baśnie? Ano stąd, że miałam niebywałą przyjemność dobrać się do książki,  którą Jaguar wyda w marcu tego roku. Kto bywa na FB, ten pewnie się domyśla, że chodzi o "Akademię Dobra i Zła" Somana Chainaniego :) A kto od dawna śledzi bloga ten wie, że czasem spontanicznie zapałam miłością do jakiegoś tytułu i wtedy raczej nie kryję się z entuzjazmem.


No to się nie kryję :) "Akademia Dobra i Zła" jest kapitalna. Przewrotna, pełna ironicznego humoru, pełnymi garściami czerpie z klasycznych baśni i wywraca je na drugą stronę. To jak skrzyżowanie ponurych opowieści braci Grimm z "Harrym Potterem". No dobrze, może jakieś konkrety... Jest sobie pewna mała wioska nieopodal lasu. Z wioski tej porywane są dzieci. Raz w roku. Zawsze dwie sztuki. Jedno dziecko dobre, jedno dziecko złe. Wszyscy wiedzą (choć nikt tego nie przyzna), że dzieci te zostają w jakiś sposób bohaterami baśni. Książniczkami. Książętami. Głupimi Jasiami. Wiedźmami. Wiadomo, wszystko zależy od charakteru. Blondwłosa Sofia marzy o tym, żeby ją porwano. Już, natychmiast. Chce zostać księżniczką, utknąć w wieży i czekać na wybawcę, zapuszczając w międzyczasie włosy i piłując paznokcie. Agata, ponura posiadaczka trądzikowej cery i zgryźliwego poczucia humoru, chce jedynie, by wszyscy zostawili w spokoju ją i jej chałupkę na cmentarnej górze. Obydwie dziewczyny tak jakby się przyjaźnią. I obydwie zostają porwane. Gdzie trafiają, tego się pewnie domyślacie :) Sofia do szkoły dla czarnych charakterów, Agata do tej, z której wymaszerowują wzory cnót. Choć początkowo obydwie myślą, że zaszła jakaś koszmarna pomyłka, już niedługo okazuje się, że prawdziwe piękno jest niewidzialne dla oczu i bla, bla, bla, bla...
Rzecz jest błyskotliwa, przesycona zjadliwym dowcipem i, wbrew temu, co można byłoby pomyśleć, wcale nie czarno-biała.

Swoją drogą, strasznie dużo pojawia się filmów - odświeżonych baśni, nie? Ostatnio "Czarownica" z Angeliną Jolie (przyznaję bez bicia, że jeszcze nie widziałam, choć Jolie bardzo lubię), wcześniej "Królewna Śnieżka i łowca" z aktorką jednej miny, Kristen Steward (to widziałam i kompletnie niczego nie pamiętam), niedługo ma być aktorska wersja "Kopciuszka". Och, no tak, Jaś i Małgosia też doczekali się przeróbki. Też macie wrażenie, że modne i właściwe stało się usprawiedliwianie złych postaci? Nie, żeby jakoś specjalnie protestowała...

W każdym razie serdecznie Wam "Akademię" polecam :) Myślę, że przypadnie do gustu zwłaszcza tym, którzy czekanie na księcia uważają za zajęcie nudne i nieproduktywne.