Próba ognia

środa, 16 października 2013

A w przyszłym roku...




Może najwyższa pora zapowiedzieć cokolwiek na przyszły rok? Najlepiej ZANIM trzasnę coś na naszą oficjalną stronę ;-) Na oficjalnej stronie powinny być wszystkie dane, z ceną, ISBNem i dokładną datą premiery, a tych jeszcze nie posiadam. Poza tym - ile można marudzić, nie?

Odważni jesteśmy - wydawać książki w dobie upadku czytelnictwa. To długa doba, wlecze się od wielu lat...
Dobra, do rzeczy - tych nowych na początek :)

Mamy dla Was trzytomowy romans muzyczny, jakkolwiek kretyński by to nie brzmiało. Dwóch braci, sporo kombinowania pod górę i niezły przekręt w tle, a raczej na pierwszym planie. Bujaliśmy się z tą książką przez jakiś czas, wreszcie udało się nabyć prawa i jesteśmy dobrej myśli. Zwłaszcza, że tym razem narracja z męskiego punktu widzenia, co, zwłaszcza w powieściach obyczajowych, nie jest rzeczą specjalnie popularną.

Z grubsza chodzi o to: jest sobie dwóch braci. Są do siebie podobni jak tulipan do deski klozetowej (dla mało kumatych: nie są do siebie podobni). Jeden jest wrażliwy i nieśmiały, drugi (ten starszy) marzy o tym, żeby podbić świat. Ten nieśmiały jest utalentowanym muzykiem, ale nie ma odwagi nikomu swoich utworów pokazywać. Ten hej do przodu postanawia podszyć się pod brata, montuje teledysk i wrzuca na YouTube. Tak powstaje hit na miarę sukcesu międzynarodowego - tyle tylko, że seksowny muzyk składa się z dwóch osób, o czym nikt, poza braćmi, nie wie.

Okładka raz, proszę uprzejmie :)


Dla wielbicieli opowieści z dreszczykiem będzie seria Ricka Yanceya (tego od Piątej Fali) o badaczu potworów. Cztery nagrody, mnóstwo znakomitych recenzji, klimat gęsty jak ropny katar. Seria leżała u nas dość długo, bo nie mogłyśmy się zdecydować, czy przypadkiem szanowny autor nie przesadził, dając upust wyobraźni. No ale skoro wszyscy już uodpornili się na zombie, to może pora na coś znacznie bardziej przerażającego? I nie robię sobie jaj - nie polecam czytania w nocy ;-) Chyba, że nie macie nic przeciwko temu, by śniła się wam sekcja zwłok.


Co do okładek, jeszcze musimy obadać temat. Bardzo podoba nam się ta powyżej, ale, niestety, amerykański wydawca uznał za stosowne zmienić szatę graficzną na mniej wyrafinowaną. Wniosek: trzeba znaleźć kogoś, kto nam zrobi sprytne gore...

Obolałe od nadmiaru dystopii, której wszyscy mają już chyba wyżej uszu (ja mam, te wszystkie apokalipsy są jedna w drugą takie same), uznałyśmy, że przysłodzimy trochę z lekka paranormalną serią z podróżami w czasie. Będzie słodko, romantycznie, ale bez upadłych, martwych, rozpadających się i wykopanych. Okładka póki co niemiecka. Dacie wiarę?



A ponieważ nadal nie miałyśmy dość romantyzmu (albo na stare lata, albo na drugą, trzecią, piątą młodość), wydamy jeszcze kompletnie czarującą serię "Selection". Pałac, bal, książę, kiecki, rozterki miłosne. Zaliczyłabym "Selection" to kategorii guilty pleasure, czyli: wstydzę się, że to czytam, ale strasznie mi się podoba ;-) Trzydzieści pięć dziewczyn w wyścigu o miejsce u boku szalenie seksownego księcia, a bohaterka najchętniej by uciekła. Ta serio, nie sądziłam, że ktoś będzie miał odwagę wziąć na warsztat opowieść a'la Kopciuszek, ale zabawa jest przednia. 


Uffff. To jeszcze napiszę coś o książce, na którą rzuciłam się z zębami i pazurami, która mnie wściekle wkurzyła i od której nie mogłam się oderwać. Szukałam czegoś w stylu "Tak blisko", wpakowałam się na "The Sea of Tranquility" i stwierdziłam, że można tę książkę pokochać albo znienawidzić. Jeśli o mnie chodzi, wciąż mam problem ze stwierdzeniem, jaki właściwie mam do niej stosunek - na pewno nie jest to obojętność. 


O czym? O bardzo samotnym chłopaku i bardzo kruchej emocjonalnie dziewczynie, o tym, jak trudno czasem radzić sobie z życiem i jak bardzo warto dać człowiekowi drugą szansę :) Okładka do bani, będę musiała coś wymyślić i na pewno będę Was zachęcać do sprawdzenia, jak na tę powieść zareagujecie. Bo dla mnie to jest książka, którą człowiek rzuca o ścianę, a za trzydzieści sekund nurkuje pod szafkę żeby czytać dalej ;-)

Poza tym upolowałyśmy jeszcze kilka naprawdę fajnych obyczajówek - z romansem w tle, ale nie wyłącznie o pośladkach, bicepsach i k***ch w oczach. Swoją drogą - naczytałam się ostatnio tyle "bestsellerów", że mózg się lasuje. I żaden, ale dosłownie ŻADEN nie zaciekawił mnie na tyle, żeby go zarekomendować do wydania. Moje ulubione New Adult. Wiecie, czasem lubię romanse, niekiedy mam radochę z przeczytania czegoś z pieprzykiem, ale, na litość boską, niechże to będzie po ludzku napisane, a nie dialog o doopie Maryni (a raczej Wiesława) za dialogiem i kilka zachwytów nad "jego seksownym tyłkiem" na dokładkę. Plus jakaś choroba/problem psychiczny/zgon na dokładkę.

Ach, i napaliłam się na coś jeszcze - jak szczerbaty na suchary, kurczę. Ale nie wiem, co z tym będzie dalej ;-)

PS. Sorry za to, że "Magia złota" dopiero w styczniu :(

piątek, 4 października 2013

Sprawa kryminalna – w poszukiwaniu winnego



Znowu zastój na blogu. Z mojej winy, tu akurat nie ma wątpliwości. Dobrze, że, choć popełniłam zbrodnię, nie czeka mnie kara. W końcu nie biegałam z siekierą…

Sprawa kryminalna dotyczy innych kwestii – kwestii książkowych klap. Zbliża się koniec roku (tak, dla wydawcy zbliża się już teraz ;-)), nadszedł czas na podsumowania i wyciąganie rozmaitych wniosków. Najlepiej konstruktywnych, choć z tym bywa problem. Czym jest klapa książkowa, każdy wie doskonale – klapa książkowa jest wtedy, gdy, mimo promocji, mimo szczerych chęci i dobrych recenzji, książka ani myśli się sprzedawać, pokrywa się kurzem, aż wreszcie znika z półek w księgarniach (bo towar nierokujący się zwraca, nie finansowo, tylko do wydawcy).

Poszukujemy więc, choćby i prewencyjnie, winnych tego stanu rzeczy. Wyboru nie ma wielkiego, wszak nie chodzi o to, by każdy zachwycał się książką (de gustibus non disputandum est), ale by ją, sorry za szczerość, kupił. Wziął do ręki, przeczytał opis na okładce, poczuł łaknienie intelektu, wziął i nabył. Proste? Proste. A jednak upiornie trudne.

Wśród podejrzanych są:

Okładka książki. W którymś tam poście obaliłam tezę, jakoby czytelnik nie kierował się okładką (i w ten sposób całe badanie Empiku poszło do piachu) – wrażenie wizualne jest na pierwszym miejscu. Ktoś kiedyś powiedział mi dokładnie, ile czasu potrzebuje człowiek na ocenę, czy coś mu się podoba, czy nie, nie pamiętam dokładnie, ale chodziło o ułamek sekundy. I tutaj powstaje pytanie – jakie okładki są fajne? Nie wiem, jak rany, po prostu nie wiem. Czasem obawiam się, że mam jednak gust dość specyficzny i od okładek powinnam trzymać się z dala.

Opis na tylnej okładce. Załóżmy, że ktoś wziął już książkę do ręki (co za sukces!) i zabiera się za czytanie opisu. Albo go ten opis zainteresuje, albo odrzuci.  Pamiętam pierwszy opis do „Nevermore”, który ktoś na forum odczytał jako opis książki, która jest pastiszem gatunku. Poprawiłam, zrobiłam inny. Nie istnieją chyba warsztaty, na których uczy się pisania blurbów (kurczę, piszę blurby od ponad siedmiu lat, serio – obleciałam pewnie z 500 książek, to bardzo odmóżdżająca robota). Konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi, na czym pic polega.

Tytuł. Czasem korzystamy z oryginalnych tytułów, czasem tytuł trzeba wymyślić, bo anglojęzyczny jest po prostu nieprzetłumaczalny. Sprawę z GONE znają chyba wszyscy – zniknięci? Wiadomo, jak było z „Częściowcami”. „Easy”, którego sensownie przełożyć się nie dało, zmutowało w „Tak blisko”. Jak sądzicie – to możliwe, żeby kiepsko dobrany tytuł spalił książkę? A jeśli tak – czego się wystrzegać? Podobno ostatnio jest boom na słowo „szczęście”, ale (no, do licha!) nie da się w każdą książkę tego szczęścia wsadzić.

Tematyka. Można nie trafić. Można mieć przekonanie, że ucapiło się coś, czego jeszcze na rynku nie było, coś, co powinno zainteresować wszystkich spragnionych powiewu świeżości, a potem okazuje się, że najbardziej lubimy utarte ścieżki. Z drugiej strony, gdy tylko jakiś temat robi się modny, pojawia się cała armia książek, i istnieje spore prawdopodobieństwo, że nasz tytuł nie zostanie w ogóle dostrzeżony. Wiecie – oddział klonów, jeden od drugiego niczym się nie różni.

Promocja. Temat – rzeka, i nie piszę tego żeby się wytłumaczyć z jakichś obciachów. Bywa, że wydawcy korzystają z pomocy firm zewnętrznych, bo niektórych rzeczy nie jesteśmy w stanie oblecieć sami. I wiecie co? Zdarza się, że książka ma ciekawą tematykę, niezłą okładkę, jest światowym bestsellerem, ma szeroko zakrojoną, profesjonalną kampanię i mimo to wywołuje w ludziach reakcje alergiczne. Wyobraźcie to sobie – wydajecie wartościową, dobrze napisaną, obsypaną nagrodami serię, płacimy za reklamy, promocję, etc i zaciskacie kciuki. Po miesiącu kciuki, w stanie martwicy, zaczynają wam odpadać, nastrój staje się taki, że chyba się powiesić, a książka ani drgnie. Diabli wiedzą, co zawiniło, bo przecież wszystko było niby ok.

Zastanawiam się czasem, czy po drukarniach nie kręcą się najęci przez konkurencję sabotażyści. Czapka pilotka, kołnierz na nos, gogle, gumowe rękawiczki i sprej o zapachu kociego moczu (tego służącego do znaczenia terenu, kto miał w domu kocura z jajkami, ten wie), ewentualnie sera ołomunieckiego (polecam na wypadek ataków zombie – cuchnie tak, że ojacięniemogęratunku!). Psik, psik i po robocie, drukarnia dostarczy w terminie, księgarze wystawią przy oknie, a jak potencjalny czytelnik poczuje, ucieknie z krzykiem i nie wróci…

Może Wy wskażecie mi winnego? ;-) Bo, choć wizja sabotażysty jest nęcąca, to jakoś trudno mi w nią uwierzyć J Na co zwracacie uwagę przy wyborze książki?

A przy okazji – z boku ankieta na temat najlepszych Waszym zdaniem okładek książek wydanych w tym roku ;-) Dawno nie mieliśmy żadnej ankiety, więc czemu nie :)