Ostatnio, kiedy odgrażałam się na FB, że zabiorę się za ściganie chomików, wywołałam niewielką burzę w komentarzach (tym samym skoczył nam zasięg, powinnam postawić na jakieś kontrowersje…) – burzę, której się, mówiąc szczerze, nie spodziewałam. Nie chciałabym zamienić tego posta w babci narzekanie, ale po lekturze komentarzy doznałam pomniejszej epifanii. Trochę późno, ale ponoć lepiej późno niż później…
Jakież to było objawienie? Ano takie, że, choćbym stanęła na
rzęsach, pewnych rzeczy ani nie zrozumiem, ani nie wytłumaczę. Nie ten język,
nie ta kultura (tak, nie mam tu na myśli tego, że komuś kultury brakuje), nie
te same priorytety. Nie żebym przez całe życie była na 100% uczciwa, żebym nie
oszukiwała, nie łamała przepisów drogowych i… Wiadomo. Tyle tylko, że jestem
taka i taka w nieco inny sposób niż ktoś 15 lat młodszy ode mnie.
Poszło, jako się rzekło, o Chomika, a konkretnie o to, że
znalazłam w paszczy zacnego gryzonia pełny tekst „Klątwy opali”. Wyznałam
szczerze, że mnie to wnerwia, bo przygotowanie książki wymagało sporej ilości
roboty i dowiedziałam się, że z piractwem nie warto walczyć, że w sumie taki
tekst na Chomiku ma wartość promocyjną, a e-booki powinny być tańsze, wtedy nie
trafiałyby na Chomika. Doskonale wiem, że piractwa nie zwalczę, wątpię jednak w
wartość promocyjną całej spiraconej książki i nie, nie uważam, że nawet obniżka
cen o połowę przyczyni się do zmniejszenia piractwa. Darmowe jest zawsze lepsze
niż tanie, właśnie dlatego, że jest darmowe.
Ja też uwielbiam dostać coś za free, serio – takie małe puszki Coli na
przykład, albo żelki, albo film.
Być może powinnam się wkurzyć i porzucić racjonalne
argumenty, ewentualnie przytakiwać grzecznie wszystkim, ale mnie zachciało się
uświadamiania. Jestem niewolnikiem nauczania, kształcenia i wyjaśniania –
zastanawiam się tylko, po kiego grzyba. Ktoś kumaty szybko pojmie pewną prostą
zależność: książka zarabia pieniądze. Dzięki pieniądzom można wydać kolejną
książkę. Jeśli nie ma pieniędzy, nie ma kolejnej książki. A może tylko mi się
wydaje, że pojmie? Może argument: książki są za drogie, zdejmuje z
potencjalnego czytelnika wszelką odpowiedzialność za to, co ten robi?
www.facebook.com/IFeakingLoveScience |
Książki są za drogie, są kompletnie niekonkurencyjne dla,
dajmy na to, gier komputerowych. Płacę 50 zł za jakąś grę, niekoniecznie nowość
i mam zabawę na 20 godzin*, płacę 50 zł za takiego „Grima” i dwa dni później
nie mam już co czytać. Problem w tym, że gry sprzedają się w większym
nakładzie, mogą być więc tańsze. A „Grim”, zostańmy przy tym tytule, jest drogi
w produkcji – bo licencja wcale nie tania, tłumaczenie potężne, tak samo
redakcja, okładka (piękna) również kosztowała. A druk takiej cegły również
odpowiednio kosztuje. Jest za drogo, bo wszystko wzięte razem do kupy jest za
drogie.
Z innej beczki – PIK zyskał ostatnio ogromną popularność za
sprawą pomysłu ograniczenia rabatów na nowości, przy czym przez nowość
rozumiemy książkę o stażu do roku, czy jakoś tak. Przykład idzie z Francji,
gdzie wprowadzenie takiego obostrzenia obniżyło ceny książek. O jakieś 10-20%.
PIK uzasadnia swój pomysł dbałością o stan czytelnictwa w Polsce, który jest,
bardzo konsekwentnie, dość przerażający. Zastanawia mnie tylko to, co tak
naprawdę ma cena książki do stanu czytelnictwa. Czy człowiek, który nie czyta,
widząc książkę za, dajmy na to, 32 złote (pociotek 39,90) poczuje nagle
niepowstrzymaną chęć nabycia tytułu?
Wątpię. Tak naprawdę nowa ustawa mogłaby wziąć w obronę małe księgarnie,
które nie są w stanie konkurować rabatowo z sieciami (dwiema, takie
dobrodziejstwo sieci w Polsce), tak jak osiedlowe sklepiki nie są w stanie
konkurować z marketem. PIK roztacza fantastyczną wizję małych księgarń
wyspecjalizowanych w czymś konkretnym – w gatunku dajmy na to. Takich
przybytków z profesjonalną obsługą, gdzie sprzedawca wie, co sprzedaje, gdzie
nie ma mydła i powidła i gdzie się chętnie wraca. Mam taką jedną księgarnię pod
sobą. Dosłownie, siedzę nad nią. Jest wyspecjalizowana, ale tłumów nie widzę.
Może taka branża… A może długie lata wychowania na sieciówkach robią jednak
swoje?
Dobra, zeszłam z tematu, a chodziło mi o to, czy cena
książki ma jakikolwiek wpływ na stan czytelnictwa w Polsce – o samą argumentację.
Wszak badania statystyczne prowadzone są nie w oparciu o łączną sumę wszystkich
tytułów sprzedanych w roku kalendarzowym, ale w oparciu o deklaracje ludzi. Ile
książek Pan w tym roku przeczytał? Jedną. A jaką? O uprawie buraków… A dlaczego
akurat tę? Bo buraki uprawiam. A kupiłby Pan powieść, gdyby kosztowała 30 zł?
Nie, bo ja nie czytam, ja tylko buraki uprawiam. Amen.
I tu wracamy do mojego objawienia – pokolenia z rabatem,
przyzwyczajonego do stałego dostępu do darmowej informacji. Ma być szybko,
tanio i ma dawać satysfakcję. Szybko, bo tak wszyscy są przyzwyczajeni i nikt
nie ma zbyt wiele czasu. Tanio, bo jeść coś trzeba. Ma dawać satysfakcję, bo
już dawno wmówiono nam, że wszystko ma dawać satysfakcję, a poza tym
zasługujemy na to, co najlepsze. Przy książce drukowanej tak się po prostu nie
da. Pomysł PIKu? Sprawdził się we Francji? Przeszczepianie idei w jej oryginalnej
formie zazwyczaj kończy się dość niefajnie. Czy tylko ja mam wrażenie, że
Chomik, stan czytelnictwa i stosunek do cen mają więcej wspólnego z kulturą
jako taką niż z prawnymi regulacjami? Że póki nikt nam nie wpoi, że czytanie
jest po prostu fajne, przyjemne i daje, nomen omen, satysfakcję, to będzie
dokładne tak samo, jak teraz?
Będzie drogo – bo im mniejszy nakład, tym większa cena.
Będzie więcej niekończonych cykli, bo pierwszy tom się nie sprzedał i nie
chcemy mnożyć kosztów. Będzie więcej pirackich kopii, bo będzie drożej. Im
więcej pirackich kopii, tym mniejsza sprzedaż i więcej niedokończonych cykli… I
tak w koło.
I dlatego nie lubię Chomika. Poza tym, że jest kolejnym
przystankiem w błędnym kole, uświadamia mi, jak wiele niezauważalnych na
pierwszy rzut oka rzeczy diametralnie się zmieniło. Nie, nie demonizuję go –
piractwo książkowe ma wciąż dalece mniejszą skalę niż filmowe, czy komputerowe.
Chmura jest dla mnie synonimem nowych czasów. Czasów, gdy cudza własność
prywatna (firmowa) w wymiarze intelektualnym zdaniem wielu w ogóle nie powinna
istnieć ;-)
Wiecie, cegła jest bardziej namacalna niż elektroniczna książka, nie?
*Dobra, na więcej – ale należę do ludzi, którzy muszą wejść
w każdą dziurę i sprawdzić wszystkie opcje dialogowe ;-)
Popraw mnie, jeśli się mylę, ale chyba nie bardzo jest z czego ciąć przy cenach e-booków? Wszak odpada jedynie druk, którego koszt jest relatywnie nie aż tak ogromny, by stanowił (dajmy na to) 50% kosztów ogólnych? To z czego te ludzie chcą mieć tanie e-booki? Widzę, jak wydawnictwa tną, na czym się da (akurat Wy nie tniecie na redakcji i korekcie, ale czytam ostatnio wielce oczekiwany tytuł, wielce poważnego i poważanego wydawnictwa, od którego oczekiwalabym dbalości o moje oczy, ale nie, dwa wielkie błędy się przecisnęły ) nawet przy papierowych wydaniach. Znajomi kiedyś wydali książkę wlasnym sumptem. Powiedzieli, że jak się wyprzeda caly nakład do sztuki, to będą tylko dwa tysiące na minusie. A przecież się nie wyprzeda.
OdpowiedzUsuńEbooki są objęte 23% podatkiem. A książki papierowe 5%. Ja bym cięła z podatku i już jedna piąta ceny mniej. I dodatkowo cena druku, dostawców i logistyki... przecież na książkę składa się więcej niż tylko książka sama w sobie.
UsuńNie ma czego ciąż na e-bookach. Niestety. Tak - 23% podatku, które zależy od państwa, nie od nas :( Odchodzą koszty dystrybucji, ale zjada je coś innego. Czasem robimy różne promocje, bardzo korzystne cenowo, ale bywa, że ogranicza nas licencja. I tak to się toczy.
UsuńNie trzeba wydawać własnym sumptem żeby być dwa tysiące na minusie, naprawdę. Wystarczy jeden nietrafiony tytuł i voila - czarna dziura.
nie wiedziałam o tym...coś dziwnie ten podatek wymyślili....
UsuńBo to jest podatek od usługi :)
UsuńNie będę wnikać w szczegóły, bo się nie znam. Sama z Chomika korzystam - jak trzeba na studia jakąś naukową książkę, a ciężko w bibliotece dostać, kupować szkoda.
OdpowiedzUsuńI przyznaję, że serce mi się łamie gdy widzę rewelacyjną książkę na półce, patrzę na cenę, a tam 50 zł (zdarzało się i więcej). Skąd biedna studentka ma wytrzasnąć tyle kasy? Ale skądś tam wytrzaśnie, bo woli książkę pomacać, poczuć, powąchać, a potem postawić na półce. Najwyżej na jakiś tytuł poczeka z 500 lat ("najwyżej", bo tak naprawdę cierpi). Nie każdy jednak kasę znajdzie, więc liczy na Chomika albo inne dobrodziejstwa Internetu. Rozumiem postawę takich osób, ale rozumiem też Twoje zdanie. I jestem w tym miejscu rozdarta, bo rację bym przyznała obu stronom.
Widzisz, chodzi o to błędne koło - im mniej osób kupuje książki, bo ich nie stać, tym książki są droższe, bo zmniejszają się nakłady i rosną koszty. Im bardziej rosną koszty, tym mniej osób kupuje i tak dalej... Teoretycznie nieco tańsze powinny być książki polskich autorów, odchodzi koszt tłumaczenia. Tylko jakoś nie są ;-) I żeby nie było - sama często zastanawiam się, czy jakąś książkę kupić. Prędzej nabędę kontynuację serii, którą lubię niż coś, czego nie jestem pewna. Niestety, studia dawno za mną, a wielkiej fortuny jak nie było, tak nie ma... (I w tej branży chyba nie ma co liczyć ;-))
UsuńJa powiem tak - w szufladzie leży Kundel używany... może z 5 razy. Poszło na niego 800 stów.... Kocham czytać książki, pachnące, namacalne, grubaśne. Dla mnie książki w sieci to jakaś abstrakcja... jak e-book.
OdpowiedzUsuńmoja krew!!!
UsuńA mój Kundel ma się dobrze. Tyle tylko, że służy właściwie wyłącznie do czytania oryginalnych maszynopisów, które muszę przejrzeć i zrecenzować w ramach pracy ;-) Najbardziej mnie wścieka przy e-bookach, że nie mogę sobie przewertować książki, co by znaleźć to akurat jedno zdanie, które chciałam komuś pokazać. Niby, że po słowach, ale ja wiem, że było gdzieś na początku...
UsuńSama święta nie jestem, z chomika korzystam - łatwo i darmowo, niestety jak człowiek ma możliwość za darmo przeczytać, to przeczyta. Papierowe książki, kocham i elektroniczne mi ich nigdy nie zastąpią, dlatego bardzo często gdy znajduję w dużej promocji książki,w wersji papierowej które przeczytałam "chomikowo" , to je kupuję, nawet jeśli miałyby później stać na półce nieczytane ponownie. Ot, takie moje dziwactwo, ale ja po prostu lubię sobie na nie patrzeć, dotykać, wąchać i wspominać. Ceny książek przerażają, niestety wydawanych jest tyle nowych pozycji, których by się chciało mieć już tu i teraz, a środków jest np. tylko na jedną, i własnie wtedy pojawia się chomikuj ze swoim dostępem do tego co by się chciało, a na co w danej chwili niekoniecznie można sobie pozwolić. Czasami po prostu to jedyna możliwość czytania wszystkich pozycji ze swojej listy czytelniczej, trochę za "free" trochę kupując w księgarni.
OdpowiedzUsuńNie znam żadnego świętego ;-)
UsuńKocham czytać tak na kindlu jak i książki w formie tradycyjnej i o ile staram się jak mogę, to nie mogę powiedzieć, żebym unikała chomika jak ognia. Książki są cholernie drogie i człowieka nie zawsze na nie po prostu stać. Poza tym książki nie są już takie jak kiedyś, roi się w nich od błędów wszelakiej maści, co mnie akurat doprowadza do szału, a w rezultacie do żalu nad wydanymi pieniędzmi. Nie bronię tu chomika, ale też nie mówię, że nie korzystam, bo korzystam. Śmieszy mnie trochę, że każdy teraz mówi, że chomik no może, gdzieś tam, czasem do szkoły czy coś, ale tak to nie, broń Boże, bo w to nie uwierzę. Każdy wie jak jest, że z pieniędzmi zwykle kiepsko i trochę boli oddać 40 zł, a potem znaleźć w książce byka na byku. Ja naprawdę kocham mieć książki na półce, ba! niejednokrotnie kupiłam książki z samej chęci posiadania, ale czasem bywa ciężko, a jak jest ciężko, to chomik. Rozumiem wydawnictwo i szanuję jego zdanie, ale póki w Polsce zarobki są jakie są, a książki kosztują tyle, ile kosztują, to piractwo, a tym samym gryzoń będą rosły w siłę.
OdpowiedzUsuńWiem. Pieniędzy chyba nikt nie ma, a z roku na rok jest tylko gorzej. Szczerze? Pewnie w ogóle nie podnosiłabym tematu, gdybym trafiła na jakąś starszą książkę. Ale od widoku nowości na Chomiku robi mi się gorzej - wiem, jak to jest odwalić kupę roboty, a potem trzymać kciuki, bo nie zostało nic innego jak wiara w to, że sprzeda się chociaż taki nakład, żeby wyjść na swoje. Swoje w tym wypadku oznacza: nie umoczyć.
UsuńJa w ogóle nie rozumiem ludzi, którzy ściągają książki z Chomika i potem czytają je... gdzie? Na kompie? Toć ja chora jestem, jak mam na kompie tylko fragment przeczytać, nie wspominając już o całej książce. Są też czytniki, ale to też mnie nie zachęca - książka, której nie trzymałam w ręce, nie przewracałam jej stron, nie poczułam zapachu kartek... To tak jakby jej nie było. Mimo panującej drożyzny wolę kupowanie tradycyjnych książek. Zresztą zawsze trafi się jakaś promocja, wyprzedaż, coś tam coś tam... I da się żyć. :)
OdpowiedzUsuńNa czytnikach :P Są bardzo wygodne, gdy wydanie liczy sobie 1000 stron, ręka mniej boli ;-)
UsuńHm, nie powiem, zdarzało mi się korzystać z Chomika. Zawsze podchodziłam do tego jak do korzystania z biblioteki - weź, przeczytaj, jak się spodoba - kup, jak nie, to nie. Chomika jestem w sanie bronić o tyle, że jest to w zasadzie jedyne miejsce, gdzie można znaleźć kompletne, starsze cykle fantastyczne (jak i seriale nigdy nie wydawane w Polsce - czyli klasyczne zagadnienie z serii "dlaczego nie chcecie moich pieniędzy?"), których nawet w bibliotekach już nie ma.
OdpowiedzUsuńCo do wrzucania na gryzonia nowości, sprawa jest trochę mniej jednoznaczna i generalnie jestem przeciwna. Natomiast co w wypadku, kiedy książkę nabyłam droga kupna papieru, a ściągam wersję elektroniczną z chomika? To nie do końca to samo, co drugi egzemplarz, bo za treść już raz zapłaciłam, a formę mam papierową. Czy można to podciągnąć pod zrobienie kopii zapasowej?
Podpisuję się pod tym zupełnie prywatnie! Ileż bym dała za chomika w momencie, gdy za nic nie mogłam znaleźć książki potrzebnej do magisterki! Mnie właśnie najbardziej te nowości - jeszcze mnie ręce bolą od roboty, a tu, proszę, chomik...
UsuńJa mam odwrotnie, najpierw czytam coś nowego autora w wersji chomikowej, gdy mi się spodoba, kupuję papierową i znając już autora, następnych książek nie muszę już testować elektronicznie.Chomikuję rówżnież stare cykle, niedostępne już w wersji papierowej.
UsuńMiesięcznie wydaję średnio 200-300 zł na książki.
Do Grima nie miałam przekonania, przeczytałam pirata i teraz już stoi na półce wersja paperowa, a ja czekam z niecierpliwością do stycznia na kolejny tom.
Ja osobiście mam multum książek papierowych i naprawdę kupowałam je na potęgę...teraz chomik pomaga mi przesiewać - przeczytam kilka stron jeśli książka mnie zainteresuje kupuję ją, bo po prostu nie lubię e-czytać. Kiedyś kupowałam to co mnie zainteresowało tak po prostu - teraz przy tych cenach już tego nie robię. A poza tym
OdpowiedzUsuńostatnio poszłam do mojego empiku i chciałam kupić nowiutką Norę Roberts nie było tylko na zamówienie albo internetowo to samo w innym empiku i 2 matrasach...jeśli nie ma książek w księgarniach i wydawnictwa nie dodają w celach promocyjnych fragmentu człowiek musi sięgnąć po coś co pozwoli mu przesiać książki. Osobiście nie jestem za chomikiem ostatnio wdałam się w dyskusje na jednym z blogów gdzie dziewczyna uskarżała się, że ktoś ukradł jej recenzję książki i zamieścił u siebie...mnie to nie zdziwiło jeśli dzisiejsza młodzież kopiuje wypracowania z neta, ma chomika, którego nie uważa za coś nielegalnego (w sprawie oczywiście pełnych książek, filmów, muzyki itp.) to czemu ma się przejąć jakąś blogerką i jej prawem do danego tekstu?
Mam dokładnie tak samo!
UsuńPo przeczytaniu tego tekstu, stwierdziłam że muszę dorzucić swojego grosika do dyskusji. Nie mogę się zgodzić z tym, że chomik to zło, bo po pierwsze korzystam. Po drugie dzięki temu że na coś tam trafię np. fanowskie tłumaczenie lub wersję oryginalną, później kupuję książkę, bo już wiem, że mi się podoba i pociągnę całą serię :) Niestety cena też przekłada się na to, że obecnie wolę "przetestować" książkę przed zakupem, zamiast kupować ją bo np. okładka mi się podoba. Przecież jeszcze całkiem niedawno książki kosztowały 20-30zl, a teraz cena przeważnie zaczyna się od 37zł w zwyż. Jako nałogowy zbieracz książek, zmuszona zostałam do szukania promocji typu 3 w cenie 2, lub zakupu książek z drugiej ręki. W dodatku, taniej wychodzi mi zamówienie anglojęzycznej wersji na amazonie z wysyłką do domu, niż zakup polskiej wersji, dlatego ostatnio u mnie na pólkach zaczynają przeważać amerykańskie i brytyjskie wydawnictwa. Poza tym uważam za chore zjawisko na rynku, kiedy to pośrednik zarabia połowę ceny okładkowej (vide Empik) i jeszcze trzeba go błagać, by wystawił książkę w salonie. Francuzi jakoś potrafili zbić ceny książek, zmniejszyć vat i jakoś zadbać i o czytelnik i o wydawnictwa. Co do ebooków, to supernova rozpętała burzę tym, że nie wydała ebooka nowego Wiedźmina. Było naprawdę wielu czytelników, którzy chcieli kupić elektroniczną wersję w dniu premiery papierowego odpowiednika, a odmówiono im tej możliwości. Sama mam 3 znajomych którzy z tego względu w ogóle zrezygnowali z zakupu i stwierdzili, że sobie pożyczą od kogoś skoro nie mogą mieć e-wydania.
OdpowiedzUsuńEbooków nie lubię, bo nie mogę ich postawić na półce. Jestem chora, gdy muszę zacząć czytać coś na tablecie. Lubię zakładki, lubię przewracać kartki, lubię gapić się na okładkę, lubię nosić wszędzie ze sobą książkę.
OdpowiedzUsuńKupowanie książek to drogi interes, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę fakt, że im więcej książek tym więcej półek potrzeba. A nawet miejsce na półki kiedyś się skończy i wtedy nie pozostanie nic innego niż przebudować dom i poszerzyć pokój :D Mam miejsce na jeszcze jedną półkę, potem będzie trzeba dokupić regał. A potem albo rozbudowa domu albo będzie trzeba przestać czytać książki :D
Nie żałuję pieniędzy na książki, ale nie zawsze je mam. A są też tytuły, których wcale nie chcę mieć na półce, a które tylko chcę znać. Biblioteka za daleko poza tym wcale nie mam gwarancji, że będą to mieli, a chomik tak blisko i tablet tylko czeka by wrzucić na niego kolejnego pdf-a.
Jeszcze do nie dawna pracowałam w księgarni. Takiej niezależnej, więc książki sprzedawaliśmy w cenie nadrukowanej na okładce. Rabat maksymalny dla znajomych, stałych klientów i pracowników -10% (normalnie szał...=_=). Wywalczyłyśmy z szefem książkę tygodnia, która dostaje rabat -20%. Czasami na coś udawało nam się wykłócić rabat -15%. Szef jednak nie lubi obniżek, jest dinozaurem ze starej ery, który uważa, że książki w pełnej cenie też się sprzedadzą. Siedzi w swojej kanciapie na dole i nie widzi, nie słyszy jak ludzie kręcą głową na widok cen i wychodzą mrucząc pod nosem, że wolą Matras. Smutna prawda jest taka, że niezależna księgarnia nie może konkurować z sieciówką i obniżkami w księgarniach internetowych.
Irytowały mnie wybory bibliotekarek. Kupowały książki tylko dla dorosłych oraz małych dzieci i prawie nie ruszały fantastyki czy młodzieżówki - a jak już to chciały tylko to co nie jest podzielone na tomy (a z tym jest mały problem...).
Czyli w bibliotece nie przeczytasz, nie stać Cię, chcesz czytać... i tu pozostaje Chomik albo marna smutna egzystencja bez czytania.