Ostatnie dni obfitowały w kontrowersje i wydarzenia o skali
epickiej. Ludzkość wylądowała na komecie (po akcji z koszulą wiedzą o tym już
wszyscy), Kim Kardashian pokazała silikonowy odwłok i krocie na tym zarobiła
(przeróbki z rowerem były całkiem niezłe), a pewien autor obraził grono
blogerek, co podzieliło zainteresowane książkami (i sprawą) środowisko. Jeden
odłam broni zaatakowanej autorki recenzji (i blogosfery ogólnie), drugi broni
autora i głośno krzyczy, że 90% blogów jest o kant rzyci potłuc. Wiem, że w
porównaniu z kometą i Kardashianką, to ostatnie to taki mały, lokalny pikuś,
ale powiedzmy sobie szczerze - widział ktoś ostatnio na naszym podwórku większą
hecę?
Żeby nie było, że za moment Jaguar w osobie Entego pojedzie
po Autorze i własną piersią bronić będzie blogerskiego grona przed agresją
pisarzy - nic z tego. Jasne, że poczułam się zażenowana wypowiedziami na FB
(oraz pod różnymi recenzjami książki, a jest tego trochę), ale nie o to mi
dzisiaj idzie. Chciałabym się odnieść do tego, o czym wspomniałam w pierwszym
akapicie - do jakości blogów i pojawiających się na nich recenzji. Nie jestem w
stanie śledzić na bieżąco recenzenckiej blogosfery, nie sposób również czytać
osiemdziesięciu blogów na raz, mniemam jednak, ze zarzuty względem poziomu
publikowanych na blogach treści mają jakieś uzasadnienie.
Jakiś czas temu pytałam o to, co właściwie wydarzyło się na
Targach w Krakowie i wyszło na to, że poszło o misyjność, recenzowanie, ilość
odsłon, stężenie nudy oraz o to, czy recenzencki winien pikować w stronę lajfstajlowego,
czy nie powinien. Po tym ostatnim mikrokryzysie, mogłabym dorzucić do puli
jeszcze jeden, dość złożony w swej istocie problem - kompetencje. I nie, nie
chodzi mi o to, że osoba, która bierze się za pisanie jakiejkolwiek recenzji
powinna mieć przynajmniej trzy fakultety. Chodzi o podstawy, dostępne każdemu,
kto ma oczy, łapki i kompa z dostępem do internetu.
Po pierwsze - risercz, bo nadmiar wiedzy, choć paru osobom
zaszkodził, w większości przypadków procentuje. Po drugie - orientacja w
temacie (patrz: punkt pierwszy). Po trzecie - własne zdanie na temat. Po
czwarte - odpowiednia argumentacja. Dlaczego o tym piszę? Ano dlatego, żeby
więcej nie czytać nieprzyjemnych komentarzy na temat poziomu blogerskich wypowiedzi. Podoba mi się, nie podoba mi
się, to jeszcze nie recenzja, tak samo, jak recenzją nie jest szybkie
streszczenie okraszone spojlerem. O ile się nie mylę, na krakowskich Targach
padło pytanie, co takiego można zrobić, by blog z recenzjami był ciekawszy. Nie
kręci mnie ani przepis na ciasto maślankowe, ani siedem fotek nowych butów i
uważam, że niekoniecznie tędy droga. Po prostu piszcie dobre, przemyślane
recenzje (nie tylko książek zresztą) okraszone, kiedy to możliwe, dodatkowymi
informacjami i bądźcie na bieżąco z ciekawymi wydarzeniami tematycznymi. Może
wyjściem lepszym niż pikowanie w stroję szeroko rozumianego lajfstajlu, byłoby
skupienie się na książkach (i innych tekstach kultury, jak to się ładnie
nazywa) określonego typu? Zamiast "dzisiaj kryminał, jutro romans,
pojutrze przewodnik po Meksyku", blog koncentrujący się na nieco węższym
zakresie tematycznym tekstów? Och, takie podejście oznaczałoby oczywiście, że
osoba zajmująca się blogiem, myśli o nim całkiem serio - do czego zachęcam i do
czego nikogo nie zmuszę, bo, wiadomo, to Wasz czas i Wasze blogi.
I żeby nie było - nie piszę tego wszystkiego, żeby komuś zrobić na
złość, bądź, by usprawiedliwić słowa, które padły w miniony weekend (i chyba
padają nadal). Tych słów nic nie usprawiedliwia. Bardzo
dawno temu ktoś (okej, pamiętam, kto) nauczył mnie, że krytykować można czyjeś
zachowania, a nie samą osobę. I tego się trzymajmy :) Choćby nie wiem, jak
strasznie korciło...
A poza tym, jak zawsze, jestem ciekawa Waszych opinii :)
Następne będą misie. Chyba.
W blogosferze jestem od ponad trzech lat. Przez ten czas przeżyłam kilka afer, aczkolwiek ten rok jest wyjątkowo w nie zaopatrzony. Nie wierzę w to, że nawet po ulepszeniu bloga, pisaniu lepszych opinii, krytykowaniu najmniejszego błędu korekty - będzie spokój z aferami. Do blogosfery logują się nowe osoby, które faktycznie czasem ją psuja, ale są i tacy, którzy coś wnoszą.
OdpowiedzUsuńMożemy stosować się do wszystkich zasad, zbierać kompetencje, uczyć się podstaw pisania recenzji, zrezygnować z egzemplarzy recenzenckich (które też są częstym tematem afer blogowych) - jednak i tak afery nie ucichną. Zawsze znajdzie się Pan P. lub X , który poruszy temat - nieprzyjemnych komentarzy na temat poziomu blagierskich wypowiedzi.
Obawiam się jednak, że z czasem wiele osób opuści ten internetowo-blogowy świat mając już dosyć krytyki, ciągłej nagonki.
Powiem szczerze, że mam już powyżej uszu komentarzy, wpisów czy postów przesiąkniętych jadem. Każdy z nas ma prawo do popełniania błędów, przecież uczymy się przez całe życie, a takie ciągłe prześladowanie blogerów, wytykanie im błędów jest - niemiłe.
Nie chce bronic też blogerów - jednak uważam, że każdy powinien oceniać np. książkę, kosmetyk; względem własnych odczuć, a nie kierować się sugestiami innych, czy też obawą, że wydawnictwo zrezygnuje ze współpracy. Wówczas mówi się trudno, ale sumienie ma się czyste.
Takie jest moje zdanie. Pozdrawiam.
IMO uczenie się czegoś nowego nigdy nie zaszkodzi, ale niekonstruktywnej krytyki serwowanej w niezjadliwej formie nie trawię :)
UsuńA co do szczerości publikowanych na blogu opinii - bo diabła blog, skoro nie jest szczery? Po egzemplarze do opylenia na Alledrogo?
Cóż dodać.... ja się ostatnio w to wszystko nie wczytywałam, gdzieś tam słyszałam tylko że są dobre recenzje jakiejś książki, ale że autor się wszystkiego czepia, to nie ma o czym mówić... Poczytałam dziś i faktycznie... może lepiej nie napędzać tego grajdołka? Ja staram się pisać rzetelnie, choć oczywiście, jak chyba u większości bloggerów, wychodzi różnie. Coś mnie oczeruje, a coś zbulwersuje. Nie zawsze potrafię znaleźć w złej wg mnie książce dobre strony. Ale nie chodzę po blogach i nie czepiam się, a gdy ktoś o coś czepia się u mnie, to troszkę mnie to boli. Ostatnio ktoś u mnie napisał, że recenzja dobra, a gdzie indziej była zła, i chyba coś tu nie gra... Nie gra? Chyba właśnie gra, skoro są różne opinie... Ale przestaję już to wszystko ogarniać...
OdpowiedzUsuńNie przestawaj ogarniać ;-) I nie szukaj na siłę dobrych stron kiepskich książek, bylebyś tylko umiała się jakoś podeprzeć :) Miałam kiedyś fazę na prowadzenie bloga, na którym (pozajaguarowo, to prywata jest) z lubością jechałam, po czym się dało ;-)
UsuńA poważniej - padło zbyt wiele obraźliwych słów, żeby dało się spod nich odłowić sens. Och, łowią, ale i tak za moment zostaje on na nowo przysypany.
Dyskusji o tym, jak książkową blogosferę ulepszyć było już co najmniej kilka. A wnioski we wszystkich podobne:
OdpowiedzUsuń1. Książki to niszowy temat i nie ma co się spodziewać dziesiątek tysięcy odsłon. Po prostu, za mało ludzi się tym interesuje (a im większa specjalizacja, tym mniej).
2. Poprawić średniego poziomu się nie da, bo na parę osób, które chcą się rozwijać i szlifować warsztat pisarski przypadnie tyle samo, które nie mają takich ambicji, bo np. traktują bloga jako miejsce dzielenia się luźnymi przemyśleniami z grupką znajomych. Tu często pada argument o wydawcach,którzy wspierają egzemplarzami recenzenckimi słabe merytorycznie blogi.
3. Tak naprawdę niewielu blogerów umie dobrze pisać (w przeciwieństwie do tych, którzy umieją pisać poprawnie- tych jest całkiem sporo). Sama znam może ze trzy-cztery blogi, których autorzy mają własny, charakterystyczny i ciekawy styl.
A do afery z autorem się nie odniosę, bo nawet nie chce mi się zagłębiać. Zresztą, wszyscy, co trochę się fantastyką interesują wiedzą, czym kończy się dyskutowanie z tym panem...
Teraz wiedzą również i inni ;-) Można byłoby z tego zrobić case marketingowy ;-)
UsuńPamiętam oburz, który wywołało kiedyś napomknienie o tym, że wydawca ma interes we współpracy z blogerem. I kolejny, gdy wspomniałam o Towarzystwie Wzajemnej Adoracji. Blogerów jest masa, przybywa coraz to nowych i... Konia z rzędem temu, kto potrafi całe to towarzystwo ogarnąć :-)
No wiesz, żeby mieć milijony odłon, trzeba byłoby pisać o kosmetykach (azjatyckich) albo One Direction (chyba, nie wiem, co jest obecnie na topie poza rzycią KK), ale wydaje mi się, ze specjalizacja to niegłupi pomysł. Może masz mniej czytelników, ale za to bardziej aktywnych i zaangażowanych. Masz również mniej czasu, ale to inna sprawa.
Ja na początku byłam zdegustowana wypowiedziami pana L. Bo okej - recenzja była średnio interesująca, na tyle, że nawet jej nie przeczytałam w całości, ale to nie usprawiedliwia wypowiedzi, które szybko przekroczyły poziom mojej odporności na chamstwo. Ale od paru dni mam wrażenie, że pan L. celowo rozkręcił aferę, żeby zwrócić uwagę na siebie i na książkę, i wałkuje temat w kolejnych miejscach. Nie lubię czuć, że zostałam tak perfidnie zmanipulowana do poświęcenia czemuś uwagi, więc nadeszła pora, by przestać śledzić tę powiedzmy-że-dyskusję.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o blogi recenzenckie - ha, może ze strony wydawnictw to inaczej wygląda ze względu na współpracę z właścicielami blogów, ale dla mnie te krótkie teksty to ciągle bardziej notatki blogowe niż recenzje. Znam jeden (słownie: jeden) blog recenzencki, z którego teksty naprawdę zasługują na to miano. I nie jest to blog, który regularnie czytam, bo, uczciwie mówiąc, łatwiej mi przejrzeć kilka krótkich opinii niż jedną analityczną recenzję. I w zupełności wystarcza mi, że ta opinia będzie zbudowana na "podoba mi się - nie podoba mi się", bo analizy i krytykę literacką to ja mam na studiach, a po studiach chcę raczej czegoś na kształt rozmowy o literaturze. I oczywiście, żeby rozmawiać, też trzeba mieć coś konkretnego do powiedzenia. Ale jeśli mi się wpis nie podoba, to go nie czytam, a nie... no właśnie.
To kolejne zagadnienie, które się pojawia i które, jak to zazwyczaj bywa, podzieliło dyskutantów na dwa obozy. Czy blogi recenzenckie to blogi z recenzjami, czy z opiniami na temat książek?
UsuńA ze strony wydawnictwa... Szczerze? Wydawcy zależy (to moja opinia, że sobie rzyć blachą obiję) na dotarciu do jak największej liczby czytelników (poleć im, skoro się podobało, a jeśli się nie podobało... ups, trudno), a nie ma rozkminianiu intencjonalności dzieła, intencji autora i tym, czy motto rozdziału może być traktowane jako jego immanentna część i czy jego użycie nie utrudnia odbioru, a jeśli utrudnia, to jak bardzo i czy należałoby uwzględnić tę trudność w finalnej ocenie wartości recenzowanej książki. Trochę sobie jaja robię, wiadomo ;-) Och, pewnie, że łatwiej i przyjemniej jest współpracować z kimś, kto nie wrzuca spojlerów i używa jakiejś argumentacji (i wydaje mi się, ze zwrócenie uwagi na takie praktyki jest nawet wskazane, byle po ludzku), ale, bądźmy szczerzy, za recenzje (opinie) wydawca płaci książkami, za które nikt z recenzentów (opiniodawców) nie zapłaci rachunków. Więc i nikt nie wymaga, żeby bloger skończył trzy fakultety i wyrzucał z siebie fachowe terminy niczym karabin maszynowy.
Chodziło mi po prostu o to, że (być może) wydawnictwo wolałoby dostać od tego swojego współpracującego blogera tekst, który przynajmniej może uchodzić za recenzję, a nie kwitek z pralni, bo (chyba) łatwiej pozyskać tych odbiorców porządnym tekstem opiniotwórczym niż wspomnianym kwitkiem, z którego nic nie wynika. Ale nie wiem, za młoda jestem w tym skrawku blogosfery, żeby się znać. Może to działa zupełnie odwrotnie ;)
UsuńIm dłużej czytam pana L. (a czytać muszę, bo rozgościł się w fejsbókowej grupie i zadręcza wszystkich swoją rzekomą "krucjatą" przeciw blogerom), tym bardziej rozumiem zapotrzebowanie na dobre, rzetelne teksty o książkach. Ale nadal wydaje mi się, że od tego są magazyny, papierowe czy elektroniczne, gdzie pracują ludzie przynajmniej teoretycznie znający się na rzeczy i podlegający jakiejś kontroli. Blogi to tylko blogi, twory całkowicie amatorskie, niezależnie od tego, czy ich autor prezentuje swoje grafomańskie opowiadania (nikt się jakoś nie czepia, że ludzie publikują maniacko swoje chore wizje z One Direction czy kimś innym w roli głównej, zamiast tworzyć na blogach literaturę wysokich lotów), setki zdjęć tego samego krzaka za oknem czy właśnie opinie o książkach.
Pic dzisiaj polega trochę na tym, że promo książek jest trudne - magazyny drukowane o książkach piszą niechętnie i rzadko, a te, które piszą, zdecydowanie wolą sprawdzonych autorów i wielkie (przynajmniej w teorii) dzieła :) Co zostaje? Sieć. Portale i blogi. IMO, "spalenie blogosfery" nie przysłużyłoby się nikomu, a już najmniej autorowi i wydawcy ;-) Choć, jak widzę, są i tacy, którym blogi stają kością w gardle.
UsuńPolecałabym studentów i media studenckie, ale dla Jaguara to niestety nie ta grupa odbiorcza.
UsuńA "spalenie blogosfery" jest bardzo, bardzo zabawnym pomysłem. I brzmi tak cudownie mściwie i boleśnie.
Chciałam napisać komentarz, ale wyszło mi monstrum, więc wrzuciłam je tutaj: http://translatrix.blogspot.com/2014/11/o-kiju-co-mia-trzy-konce.html
OdpowiedzUsuńPodlinkuję potem na Jaguarze, bo fajny tekst :)
UsuńA dziękować, dziękować :>
UsuńJasne, jest w tym trochę racji, że poziom blogerskich recenzji to rzecz zróżnicowana i, niestety, z tendencją do meandrowania ku jakościom niższym. Z drugiej jednak strony Pan Autor, co to się tak obraził i burdę zrobił w Internecie, też powinien mieć rozum. Bo jak to? Tylko ci co mają kompetencje mogą krytykować? Pan Kowalski, co czyta od wielkiego dzwonu albo wielbicielka harlequinów, co postanowiła się przerzucić na rzecz ambitniejszą, już skrytykować nie może? A jasne, że może!
OdpowiedzUsuńMam takie wrażenie, żeśmy trochę tę blogosferę wynieśli na piedestał, zapominając, że to wszystko to przecież nie na poważnie. Wolę czytać recki blogowe, bo nie są nadęte i wiem, że zazwyczaj należą do szczerych (a nie, że pan x z gazety y, kumpluje się z autorem a i książka b musi być chwalona), ale nie wychwalałabym i nie czyniła opiniotwórczymi większości z tych stron. Dodatkowo przyznaję, że wolę teksty z pazurem, a nie nudne referaty. O!
www.rec-en-zent.blogspot.com