Nigdy nie pamiętam o świętach. Okej, pamiętam o Bożym Narodzeniu, Wielkanocy i o 1 listopada, ale znakomita większość dat nie ma do mnie przystępu. Potrafię zapomnieć o urodzinach, imieninach, rocznicy... O dniu blogera też zapomniałam. Przynajmniej siedem razy, bo wśród znajomych na FB mam wielu blogujących, którzy z tej okazji coś tam manifestowali. Rejestrowałam ich posty częścią mózgownicy, a potem trafiały się jakieś kotki (o tak, to mnie zawsze rozprasza) i gubiłam wątek. Dzisiaj wątek mi się znalazł, rychło w czas.
Będzie autotematycznie. Jaguarowo i blogowo. To 152 notka na
blogu, który powstał 9 kwietnia 2011 roku :) Nawet nie wiedziałam, że od czasu
założenia "Jaguara od kuchni" minęło już tyle czasu. Może nie jest to
najczęściej aktualizowany blog w historii sieci, ale staramy się starać ;-)
Może niektórzy z Was kojarzą, że ZANIM powstał ten blog, był
inny blog. Nie wydawniczy, tylko książkowy, dedykowani serii
"Błękitnokrwiści". Któregoś dnia dział promocji (będący w tych
zamierzchłych czasach mną) wpadł na pomysł, co by poznęcać się trochę nad
JEDNYM cyklem o wampirach. Znęcanie się szło na tyle nieźle, że uzbierało się
okrągłe 90 wpisów poświęconych krwiopijcom. Tamten blog wystartował w lutym
2010 roku.
4,5 roku blogowania. To dość przerażające, zwłaszcza, że
zawsze uważałam blogerów za jakąś obcą formę życia, którą trzeba traktować z
należytą dozą szacunku i podejrzliwości (podejście gości z "Prometeusza"
się nie sprawdziło), głaskać, karmić, a niekiedy ignorować ;-)
Przeglądając stare notki odkryłam, że, jaki żal, kiedyś było
na tym blogu luźniej. Wiecie, krótkie anegdotki z życia w biurze, wzmianka o
zmumifikowanej pietruszce, kurierze, co pojechał nie tam, gdzie powinien...
Gdzieś po drodze zrobiło się nieco poważniej i konkretniej, może dlatego, że
coraz więcej blogów rości sobie prawo do bycia opiniotwórczymi. Nie żebyśmy
chcieli być opiniotwórczy, chcieliśmy być prawdziwi. I zabawni. Ludzcy. Bo nie
lubimy korporacji i uważamy, że każdy człowiek ma prawo do popełniania błędów i
udawanie, że tak nie jest niczego nie polepsza. Ten blog miał służyć temu, żeby
pokazać Wam, jak wygląda praca w Jaguarze na co dzień - bez słodzenia i
udawania, że wszyscy są pod krawatem i w szpilkach.
Ostatnia mikroawantura związana z błędnym umieszczeniem na
liście blogerów kilku osób uświadomiła mi dość boleśnie, że bycie prawdziwym
może nie być w cenie, a bezpośrednie podejście zdaniem niektórych znamionuje
absolutny brak profesjonalizmu.
Nie piję do pomyłki, która nie powinna była się
zdarzyć, ale do kilku nieprzyjemnych komentarzy, które miałam okazję
przeczytać. Kryzys zażegnany, nie pierwszy i na pewno nie ostatni, czego się
nauczyłam, to moje. A raczej nasze, jaguarowe ;-) Bo widzicie, wszystkie
historie o pietruszkach, wszystkie dialogi, które spisywałam, kompletnie
porąbane burze mózgów - to prawda. Żaden z wpisów na tym blogu nie powstał w
wyniku kooperacji całego działu, który postanowił zmajstrować coś
pseudozabawnego i w tym celu przeczytał siedem podręczników. Nie. Koniec i
kropka. Nic na tym blogu nie było, nie jest i nie będzie na siłę. Piszemy (a
raczej piszę) o tym, co nas dotyka, bawi, cieszy, irytuje, o tym, co się
zdarzyło i jak powstało. Wiecie dlaczego? Bo właściwie nikt inny tego nie robi
:)
Rozmawiałam ostatnio z pewnym polskim autorem, który poczuł
przerażenie, czytając pozytywne recenzje swojej książki na rozmaitych blogach.
Dlaczego? Bo bał się, że te recenzje zostały zamówione przez wydawnictwo.
Uspokoiłam go, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wymaga od blogerów, by pisali
laurki autorom książek, które otrzymali. Od samego początku powtarzam, że nie
warto się sprzedawać, bo traci się cały autentyzm. I tego będę się trzymać.
Wyszło smętnie? Może. W końcu wielkimi krokami nadciąga
jesień, a wraz z nią jesienna deprecha, którą trudno przegnać nawet z pomocą
fajnych książek. Na szczęście jesień oznacza również precyzowanie dalszych
planów wydawniczych, tak więc już niedługo dostaniecie potężną porcję wieści na
temat planów na 2015 rok. Myślę, że po weekendzie zamieszczę długą notkę :)
Póki co jednak, żeby jeszcze przez moment podtrzymać blogowy
nastrój (a także dlatego, że nadal niczego nie otagowałam), dorzucam
subiektywny wybór notek z całego okresu działania bloga, które, jak mniemam,
mogą się Wam spodobać.
Notatka na boku - otagować. Najlepiej wczoraj ;-)
A z okazji zapomnianego dnia blogera wszystkim blogującym
życzę samych sukcesów, mnóstwa radości i satysfakcji z wykonywanej roboty :)
Pamiętam blog "Błękitokrwistych" i konkurs w którym serek danio przyniósł mi szczęście. Pamiętam pietruszkę i tak sobie myślę, że od czasów Greya nie trafiłam na lekturę, która wzbudziłaby we mnie tak wiele negatywnych emocji. Z jednej strony fajnie, że nie trafiam na literackie zbuki, ale z drugiej strony moja wewnętrzna zołza nie może dojść do słowa.
OdpowiedzUsuńTeż miałam ostatnio przykrą sytuację z osobami, które u mnie skomentowały wpis o komentarzach i przy okazji prywatnie posłały wiązankę, jaka to ja jestem zła, że zależy mi na jakości komentarzy, a nie ich liczbie. Cyrk na kółkach. Też to przeżywałam, ale inne blogerki mi przemówiły do rozumu, by się nie przejmować takimi ludźmi, tylko śmiać, że w końcu ma się pierwszych hejterów :) Przekazuję tę myśl dalej :)
OdpowiedzUsuńJa tutaj zaglądam dopiero od jakiegoś czasu i niestety nie pamiętam tych historyjek, o których wspominałaś...
OdpowiedzUsuńCzasami się zastanawiam, gdzie jest ta granica luzu... Jeszcze mi się nie udało tego rozgryźć, ale wiem, że blogi, na których wszystko jest poważne, są nudne i monotonne. Osobiście nie spoufalam się za bardzo z moimi czytelnikami, ale staram się, aby to co piszę było szczere :) Mam nawet na blogu zakładkę "Historię z życia wzięte" i sądzę, że czytelnikom ten kącik się podoba ;)
http://ksiazkowy-swiat-niki.blogspot.com/
Rownież życze Tobie wszystkiego najlepszego z tej okazji. Ja pamiętałam o tym świecie, ponieważ miałam napisane w kalendarzu :-)
OdpowiedzUsuńJak zawsze zabawnie i ciekawie. Jak zawsze prawdziwie. Dlatego tak lubię czytać ten blog, jako jeden z nielicznych niestety.
OdpowiedzUsuńKwasu dot listy blogerów i oburzenia tych, co się na liście znaleźli, a tak baaardzo na niej być nie chcieli, komentować nie będę. Bo wg. mnie te osoby mogły to załatwić bez wrzasków i krzyków, z większą powagą i dorosłością. A nie wszędzie nawoływać, że są a być nie powinni i NIKT ich nie przeprosił. No sooorry.
Co do rozmowy z autorem i recenzji, to... niestety są wydawcy, który chcą otrzymywać wyłącznie laurki, wiem, też przeżyłam szok...