Próba ognia

środa, 29 sierpnia 2012

Ponury los wydawcy


 Wróciłam z urlopu. Możecie mi pogratulować, perfect timing! Przez okrągłe dwa tygodnie lało. Może i dobrze, że nie uparłam się na Zakopane, nie? Zaraz po powrocie, kiedy to pogoda zrobiła się śliczna, złapałam jakieś paskudne przeziębienie. Więc siedzę, wydmuchuję mózg i chroboczę, czyli gadam, choć rzadko, bo coś mnie w krtani drapie, kiedy tylko paszczę rozewrę.

Co do losów ponurych, nie mam dla Was dobrych wiadomości. Wiem, że sporo osób czeka na książkę „Uliczna Magia”. Niestety, najprawdopodobniej wydamy ją dopiero w przyszłym roku. Były też mejle z pytaniami, kiedy ukaże się kontynuacja „Żelaznego ciernia”. Najbardziej prawdopodobną opcją jest, że nigdy :( Wydawca by chciał, ale wydawca nie może, bo nie może sobie pozwolić na wydawanie książek, które, choć wysoko oceniane przez recenzentów, nie trafiają do szerszego grona odbiorców. I dlatego los wydawcy jest bardzo ponury.

Jak wiecie, zajmuję się promocją. I naprawdę strasznie mi żal, kiedy jakaś książka, którą uważam za dobą i względem której żywię ogromne nadzieje, kompletnie nie zaskakuje. Poza tym, cóż, zastanawiam się nad własną skutecznością. Kitu nikomu wciskać nie będę, brzydzę się, wiem, że są różne gusta... Ale gdyby ktoś miał rewelacyjny pomysł jak, małym kosztem (nie mamy niestety funduszy jak branża kosmetyczna) przemówić ludziom do rozumu, będę naprawdę wdzięczna ;-)

A teraz z rzeczy weselszych: jesienią ukaże się kilka fajnych książek, w tym całkiem nowe tytuły. Najbardziej zapchany będzie październik...

W październiku, z kontynuacji, mamy: drugi tom „Piosenek dla Pauli” (wiem, wiele osób tej książki nie trawi, ale ma zacne grono oddanych czytelników) oraz drugi tom „Nevermore”, czyli „Cienie” (uchował się jeszcze ktoś, kto nie wie o tej trylogii? Varen is back!). W nowościach dwa obyczajowe romanse, jeden autorstwa Jennifer Echols (fajny!), drugi Lauren Barnholdt (tego jeszcze nie czytałam ;-)), powieść SF „Brainman” (trochę w stylu superbohaterów) oraz oczywiście BLASK, czyli z angielska GLOW.

Na BLASK mam zajawkę :D
Pisałam już, że to bardzo fajna książka i że się nie zgadzam absolutnie z zachodnimi koncepcjami okładek, które, jedna w drugą, sugerują romansidło z galaktyką w tle. Powstał już projekt naszej własnej okładki i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. 


 Thrillerowata, nie? Bo to, kurczę, jest thriller i to thriller, po którym człowiek zadaje sobie kilka ciekawych pytań. Jakich? A na przykład takich, czy wolno poświęcić jednostkę, by ocalić większą grupę osób? Czy wykorzystać kogoś w dobrym celu to rzecz właściwa, czy niewłaściwa? No i właśnie, kurczę, to mi się podoba, że nie ma jasnych i prostych odpowiedzi na te pytania. I żeby nie było – to nie jest smętny dyskurs etyczno-moralny, tylko pełna akcji powieść, w której nikt nie jest dobry i nikt nie jest zły. Mam trochę pomysłów do dyskusji, mam nadzieję, że uda mi się zainteresować książką kilka myślących osób ;-) Bo jeśli się okaże, że drugiego tomu GLOW nie wydamy, to mnie chyba szlag trafi!

A tak w ogóle – czytacie e-booki? Od jakiegoś miesiąca jestem posiadaczką Kindle’a, czyli amazonowego czytnika. Nadal wolę papierowe wydania, ale doceniam to, że nareszcie mogę kupić i przeczytać różne rzeczy, które nie ukazały się u nas. Na przykład książkę, której nikt nie wyda, bo nikt jej nie kupi, prequel do gry komputerowej :D Poza tym nareszcie mogę recenzować książki, które przychodzą do nad w formacie PDF i stwierdzić na przykład – nieeeee, w życiu, nie chcę na to patrzeć. Jedną taką już znalazłam, wymiękłam po 1/3. Koszmar!

No dobra, spadam chwilowo do innej roboty :)

czwartek, 2 sierpnia 2012

Pustka - rozwiązanie + moje marudzenie ;-)

Dobra, dobra, zaspałam, wrzuciłam, czytałam na bieżąco, po czym zajęłam się czymś innym, więc potrwało. Żeby nie było dalszego mamrotania pod nosem, oświadczam, iż nagroda wędruje do
ETHNAYI.

I nie, nie było mi łatwo :) Ujął mnie najmroczniejszy z mrocznych planów - zemsta na niedobrych Ziemianach. Sfiksowany pilot nie przyszedł mi do głowy. Gruszki przyszły, serio. Zombie i wilkołaki też. Ale sfiksowany pilot nie, i za to właśnie... Ach, nagroda standardowa (jak to u mnie) - bardzo proszę o mejla i info, jaką książkę podesłać.

Żeby rozwiać watpliwości - nie, ta książka NIE ISTNIEJE. Nie ma jej, nikt jej nie napisał. Zainspirowały mnie kolejne otrzymywane teksty (czytam ostatnio sporo) oraz pewien tekst z "Nowej Fantastyki". Dawno, dawno temu redaktorzy zrobili sobie jaja i umieścili w piśmie recenzję nieistniejącej książki.

Wiecie, tak w zaufaniu, napisanie książki jest jednym z takich moich wielkich marzeń. Niestety, jak to często bywa, od marzenia do realizacji droga długa i zawiła :) Kiedyś, jeszcze w szkole i na studiach pisałam więcej. Potem zaczęłam pracować, stukać sporo różnych rzeczy na temat książek (wyobraźcie sobie napisanie na podstawie streszczeń not okładkowych do około 120 książek, można się skutecznie odmóżdżyć!), listów promocyjnych, informacji prasowych... I chyba okazało się, że mam przesyt słowa własnopisanego ;-) To taki kolejny powód do stworzenia PUSTKI. Ach, i dzięki za uznania co do okładki :) To moja koleżanka wyglądająca przez dziurę w murze koło śmietnika ;-)

I jeszcze tytułem wyjaśnienia: syntetycznych obcych wzięłam sobie z gry Mass Effect (kto grał, ten wie ;-)), która mocno mi zakiełkowała ostatnio. "Intruza" czytałam, kiedyś, nawet mam na półce, ale niestety przewidziałam zakończenie w minutę osiem :)

AngieWu wspomniała w jednym z komentarzy o "Prometeuszu", czyli najnowszym filmie Ridleya Scotta. I tu się zacznie moje marudzenie. Tak się złożyło, że przewaliłam się ostatnio przez parę SF, głównie młodzieżowych i punktowałam bezlitośnie zawarte w nich niekonsekwencje. Oberwało się zarówno "Partialsom" (wyjdą w 2013), jak i "Glow" (listopad). Obydwie książki mi się podobały, czytały się świetnie, czekam na kontynuacje, ale... Ale było parę drobiazgów, które bym poprawiła, przy których rwałam sobie włosy z głowy i powtarzałam: impossible! Przyjemności z lektury to nie umniejsza, ale wolałabym, żeby autor i redaktor pomyśleli...

UWAGA SPOJLERY

Wczoraj polazałam na "Prometeusza". Bo kocham Gigera, kocham serię o Obcym, kocham te oślizgłe szczęki, duszny klimat i dziwaczne dekoracje. Po obejrzeniu filmu doszłam do wniosku, że już "Zmierzch" był bardziej konsekwentny fabularnie a moje ostatnie lektury SF nie umywają się pod względem dziur do najnowszego dzieła znanego reżysera.

Nie zrozumcie mnie źle - nie nudziłam się. Film jest ciekawy wizualnie, początek zrywa kapcie, a całość w 3D robi wrażenie. Ale... Ale scenariusz jest po prostu do bani.

UWAGA JESZCZE WIĘCEJ SPOJLERÓW

Niechże mi scenarzysta wytłumaczy kilka rzeczy:
- dlaczego wyprawa naukowa odbywa się w sposób przypominający akcje ze Star Treka, zero broni, zero ochrony, zabezpieczenia, skanowania terenu...
- dlaczego hełmy, które nie stłukły się w trakcie burzy magnetycznej (kawałki skał walą aż miło), tłuką się z brzękiem szkła, gdy przywalić w nie pięścią? Hełmy ze szkła? Łał...
- dlaczego bohaterowie, którzy, zamknięci w jaskiniach, panicznie boją się czegoś, co przemyka kilometr za nimi (na zachód, na zachód!), na widok oślizgłego czegoś (18+ co wygląda jak męska część ciała) wyłaniającego się z kałuży, reagują jak ja na widok kota? Ojoj, kici kici, jakie śliczne. Glisda gości cap i po imprezie...
- do czasu, gdy jeden z nich powraca jak zombie, by rozbijać hełmy (co się w ogóle kupy nie trzyma);
- dlaczego android zaprawia bohatera obcym? Motywacji brak, zostaje zgadywać.
- a może zgadłam - po to, żeby bohaterka mogła zajść w ciążę
- i po dziesięciu godzinach być w trzecim miesiącu. Ale android nie chce jej zrobić cesarki, dalej przeprowadza eksperyment (motywacji nie stwierdzono, żebyż chociaż ten android oglądał Doktora House'a"...)
- więc bohaterka dopada jedynego w pełni fukcjonalnego i zautomatyzowanego łóżka operacyjnego, by zrobić cesarkę i pozbyć się gluta;
- ups, łóżko jest dla faceta, ale glut i tak zostaje wyjęty;
- glut w kilka godzin rośnie do rozmiarów Wielkiego Cthulhu i przydaje się do załatwienia jedynego ocalałego Obcego (tego z "Prometeusza", a nie z "Aliena"), który jest wielki, zły i morderczy. Choć po prawdzie, nie wiadomo, o co c'mon;
- w pół godziny po cesarce bohaterka zasuwa po statku i okolicy, cierpiąc z powodu skurczów co jakieś piętnaście - dwadzieścia minut...
- chciałabym się również dowiedzieć, przed czym chronią kombinezony badaczy i dlaczego ci badacze tak ochoczo zdejmują hełmy w obcym środowisku; nie obraziłabym się również za wyjaśnienie, dlaczego nie zrobili sekcji rozpukniętej głowy obcego... Bo śmierdziała?

Mogę tak wymieniać, a wszystko sprowadza się do pytania: jak wiele niekonsekwencji jest w stanie łyknąć i wybaczyć odbiorca danego przekazu. Nie żałuję, że poszłam na "Prometeusza", ale żałuję, że ktoś nie strzelił w łeb scenarzysty - przydałoby mu się...

A wracając do GLOW, wydamy je chyba w zupełnie innej okładce. Brytyjska okładka kojarzy się z romansem. Romans w tej książce jest, owszem, ale nie jest najważniejszą kwestią. Bardziej mi się GLOW kojarzy z GONE niż z jakąś spaceoperą nastawioną na buzi buzi i takie tam :) Autorki w łeb walić nie chciałam, w dalszym ciągu fabuła jest zdecydowanie bardziej spójna niż fabuła "Prometeusza". Polecam, tak - polecam GLOW :)

I jeszcze ogłoszenie parafialne: od przyszłego tygodnia mnie nie ma. Urlop, proszę Państwa, urlop. Wywczasy na wsi bez dostępu do komputera :)