Próba ognia

wtorek, 27 września 2011

Zrób coś z tym - Słowniczek Działu Promocji

Słowniczek Działu Promocji:
ZRÓB COŚ Z TYM - zwrot używany wtedy, gdy nikt za bardzo nie ma pomysłu, co jeszcze można zrobić z jakąś książką, a ta, choć dobra, fajna i ogólnie lubiana, nie wzbudza w potencjalnych czytelnikach bodaj cienia entuzjazmu. Zwrot ZRÓB COŚ Z TYM funkcjonuje również jako WEŹ COŚ ZRÓB (niegramatyczne) albo JA TEGO NIE WIDZĘ (łagodniejsza wersja). Zwrot ZRÓB COŚ Z TYM to jeden z najbardziej znienawidzonych zwrotów w Słowniczku Działu Promocji, gdyż oznacza nie tylko to, że trzeba zrobić COŚ, ale również to COŚ wymyślić.

Nie żeby mnie ktoś zarzucał frazą ZRÓB COŚ Z TYM, niekiedy sama tak sobie powtarzam. Ilość COSIÓW jest odwrotnie proporcjonalna do czasu spędzonego nad daną książką. Im dłużej nad czymś siedzisz, tym mniej masz pomysłów. Bezwzględnie najlepszy w produkowaniu COSIÓW jest kolega W., który na dodatek często ma rację. Problem w tym, że COSIE wymagają zazwyczaj gigantycznego nakładu pracy i czasu. Kolega W. rzuca COSIEM w powietrze, a potem udaje się do innej roboty. Z kuszącym COSIEM zostaję ja. O.

W ramach generowania takich COSIÓW mam na tapecie: przewodnik po świecie "Nevermore", wywiady z Tarą Hudson i Lesley Livingston oraz creme de la creme, wywiad z Isobel i Varenem z "Nevermowe", przy lekturze którego popłakałam się ze śmiechu. Bogu dzięki, że dostałam pozwolenie na tłumaczenie tego kawałka, bo jest absolutnie czarujący.
A teraz, kochani, siedzę i smarkam. Wiem, że to blog "pracowy" (tak nazywam jeden z moich telefonów, mam "pracowy" i prywatny, oba są identyczne, różnią się tylko tapetą i malutkim znaczkiem sieci), ale czasem nie mogę się powstrzymać przed jakąś prywatą. Nienawidzę chorować. Znam takich, których wizja zalegania w łóżku i zużywania ton chusteczek szczerze cieszy, ale ja do nich nie należę. Smark. Jestem zła. I mam nadzieję, że jutro będę się czuła lepiej.

Muszę jeszcze wygenerować informację o tytułach przeniesionych na przyszły rok - w tym roku nie ukaże się niestety kolejny tom Melissy de la Cruz, czyli "Zagubieni w czasie". Sorry, nie dajemy rady. Pewnie zresztą zauważyliście, że sporo wydawców przesuwa premiery kolejnych książek, co jest podyktowane generalną rynkową bryndzą, bryndzą, która odbija się ciężką czkawką znacznej części wydawniczej branży.

Na osłodę - hiszpańskie wersje okładek książek Lesley :) Ciekawe, ale jakoś niekoniecznie do mnie przemawiają ;-)







Oraz wersja z Danii ;-) Bodajże.



Zawsze bawi mnie oglądanie kolejnych wersji okładek tej samej książki :)

czwartek, 22 września 2011

Walka z bannerami

Strasznie fajnie, że chcecie zamieszczać bannery u siebie na blogach :) Jako niemota komputerowa (a raczej webowa) muszę jednakowoż ciut się wysilić, żebyście mieli co pobierać i umieszczać ;-)
(I tak minęła jakaś godzinka...)

Bannery mam :)
Nawet z kodem, który możecie wstawić u siebie na blogach :) Wystarczy, że skopiujecie tekst z ramki i wpiszecie na blogu (ale to chyba ja jestem taka mało kumata, że miotam się od strony do strony...)

Na początek POMIĘDZY










I "Nevermore" :)









O mamo, ktoś ma ochotę? Podlinkuję tego posta z boku, żeby był jakiś takiś bardziej widoczny :)
EDIT:


A tu jest kalendarz z "Nevermore" w dobrej jakościowo wersji :)

środa, 21 września 2011

Zła środa

Środy są złe, to moje nowe oficjalne stanowisko.

1. Wydruki cyfrowe książek utknęły w Milanówku. Ktoś, kto miał je przywieźć, nie przywiózł, bo był przekonany, że przywiózł wcześniej. Po półgodzinnym poszukiwaniu zaginionego kartonu, uznaliśmy, że to jednak niemożliwe, żeby przypadkiem pozbyć się czterdziestu książek. Racja. Więc książki są, w Milanówku. Dodzwonić się nie idzie.

2. Makiety książek zabierają czas. Najpierw zdecydowaliśmy się na opcję ekspres. Opcja ekspres okazała się, hmmmmmm, wielce kosztowną opcją. Wróciliśmy do opcji standard. Żeby opcja standard zaistniała, materiały do druku muszą trafić do druku właśnie przed 16. Grafik łamie przepisy drogowe, żeby wyrobić się na czas do firmy...

3. Byłoby mu łatwiej, gdybym wysłała na serwer reklamę na warstwach. Ale mejl przyszedł po północy, a ja rano nie odpaliłam kompa. W biurze nie mam otwartego pliku, więc grafikowi będzie trudniej.

4. Na makiecie jest milion logotypów, które powinnam oddać do akceptu...

5. Bo coś znowu nie pójdzie do akceptu, jak ostatnio do portalu Lubimy Czytać, co mi dzisiaj uświadomiła Pani Monika. Kajam się :(

6. Nie mogę zamówić książek do wysyłki, bo utknęły między drukarnią a Gdańskiem.

7. To i tak lepiej niż wczoraj, kiedy cały nakład trafił omyłkowo tam, gdzie nie powinien był trafić. Ten nakład już jest. Brakuje drugiego.

8. Mam dodać coś jeszcze? To, że nie mam zamkniętych patronatów do "Nevermore", że pewnie znowu zalegam komuś z jakąś reklamą, że nie są jeszcze gotowe bannery, że muszę napisać wstępniak do "Nevermore" i ogarnąć stronę internetową do "Dzieci Cieni"...

9. Mało? Spoko, jeszcze listy wysyłkowe i takie tam inne...

10. Więc teraz pójdę na pocztę, żeby wysłać tych kilka egzemplarzy "Pomiędzy", które posiadam i nabyć koperty, których zabrakło. Potem będę się martwić, że facet od spotu reklamowego do 4FunTV nie odpisuje...

Sialala...


(kiedyś zrobię taki konkurs: czego nie wiecie o pracownikach wydawnictwa ;-))

wtorek, 20 września 2011

Czy potrzebne nam forum?

Czy to tylko mój wymysł?

Czasem bym sobie pogadała o tym i owym ze szczególnym uwzględnieniem wszelkich pierdół, które nie są powszechnie znane... Co Wy na to? Podyskutowałabym sobie na przykład o reklamie, jej odbiorze, pomysłach medialnych, etc. - a nuż ktoś dowie się czegoś ciekawego, co mu się potem przyda, choćby i w szkole ;-) Albo na przykład taka wspólna praca nad referatem na temat wampiryzmu w popkulturze i korzeni tegoż.

Ktoś z Was wie, który z polskich autorów popełnił dziełko pod tytułem "Wampir"? :>

To zrobię ankietę ;-) Jeśli jeszcze umiem...

niedziela, 18 września 2011

Zaczynam grać w TOTKA!

Firmowo, nie prywatnie, choć prywatnie też by się przydało. Bardzo. Ale to nie jest prywatny blog. Pracowy. Pracowo grać w totka też chyba trzeba. I nie, ze Jaguar, podejrzewam, że połowa wydawców...

Dłubię w "Nevermore". To znaczy: tłumacz i redaktor już rozdłubali, okładkę wyproduczyłam wcześniej, a że cenię sobie jej klarowność, nie będę tam już niczego bździć, więc dłubię w przyległościach. W kampanii reklamowej.

Nie raz i nie dwa mówiłam - mam fioła na tle tej książki. Wżdy, zaiste i zaprawdę, Lurk z Rodziny Adamsów, martwe zwierzęta na ganku, lody na dachu i pogrzeb żywcem to moje klimaty. Chciałabym się tą radością podzielić. Za free nie pójdzie, nikt reklam charytatywnie nie daje. To poszukam cenników, a może gdzieś wydarzył się cud.

Pierwszy kobiecy magazyn (bo "Nevermore" znakomicie nada się i dla starszej babki, serio, serio). Ale fajnie byłoby mieć którąś okładkę... Ponad 80.000. Nie, na to nas nie stać. Pół strony w środku? Ale w pionie, boć poziom się zlewa... 45.000. Netto, czyli trzeba doliczyć 23% VAT oczywiście. No cóż...

To może inny magazyn? Łał, pół strony - 65.000. Plusvatrzeczoczywista...

Zmienię może wydawcę, bo tu jest drogawo (hahahahahahahahahahahahahahahahahaha). Dawaj: 1/3 strony - 24.000. Lepiej, trochę. Byłoby całkiem dobrze, gdybym zajmowała się promocją nowego środka na problemy żołądkowe. Hmmmm... To jeszcze inny tytuł (taki powszechnie lubiany, żeby nie było) - 1/3 strony - 27.000. Ale mogą mi ją wsadzić jako pasek dolny obok stopki redakcyjnej, a wtedy pies z kulawą jej nie zauważy. Za lokalizację dopłacamy...

Wiecie co? To ja sobie podaruję może takie rozkosze. Gdybym chciała pakiecik w kilku poczytnych (żeby się podzielić radością), wyjdzie imponująco. Plus VAT. Let's take a look: 300.000 + VAT.
369 tysięcy złotych brutto.
Trzeba było inwestować czas w kremy, balsamy, preparaty odchudzające, prozdrowotną margarynę albo, wybaczcie szczerość, podpaski (najlepiej te, które mają podziałkę, gdzie przód, gdzie tył i pewnie nie działają, jak je sobie doczepisz odwrotnie), które są towarem PIERWSZEJ POTRZEBY a nie LUKSUSOWYM. Pakiet reklam: 369 tysięcy. Mieszkanie koło mnie, 15 minut do Wawy samochodem (jak nie ma korka), 3 pokoje, ładne - 350.000.

Gdybym ci ja miała prawie 400.000 złotych na kampanię reklamową... I tak spożytkowałabym je lepiej niż na reklamy w czasopismach ;-)
Tytułów nie wymieniałam. Nie jest to żadna tajemnica handlowa, bynajmniej, możecie sobie znaleźć po sieci, jako i a znalazłam. To po prostu akurat mało w tej sytuacji istotne :) Zabawne, przerażające, owszem. 80 stron o kosmetykach, Paris Hilton, modnym aktorze i fatalnych butach jakiejś pięciominutowej gwiazdki... Czytacie takie rzeczy? Ja czasem czytam - uwielbiam prasówki w poczekalni u lekarza albo w autobusie (pod warunkiem, że ucapię sobie jakąś takąś gazetkę), prosta rozrywka. Masa zdjęć.

A teraz już całkiem prywatnie, jako grafik z Bożej łaski - kocham oglądać zdjęcia w magazynach od czasu, gdy przeczytałam w "Twoim Stylu" bodaj artykuł o ludziach, których znam. Gdybym nie wiedziała, że to o nich, za nic bym ich nie poznała, to zdumiewające, jak wspaniałą robotę odwalają graficy komputerowi... No, poza tymi, którzy przeginają i pozbawiają modelkę nie tylko muskulatury (bo ta jest be), zmarszczek na szyi (szyja się marszczy, to normalne), znamion, ale również rysów twarzy :D



Więcej takich cudów znajdziecie tutaj

A ja idę grać w totka...

wtorek, 13 września 2011

O wymyślaniu konkursów

bo sam konkurs podlinkuję na końcu ;-) Możecie pominąć moje wynurzenia :)

Nigdy nie wygrałam w żadnym konkursie. Zresztą - chyba już o tym mówiłam, nie? A konkursów w sieci jest mnóstwo. Z jednej strony powinnam, jak Icek z żydowskiego dowcipu, dać sobie szansę i zacząć grać, z drugiej, gdy część konkursów wymaga zbierania elektoratu, z góry stoję na straconej pozycji, więc nawet nie chce mi się zaczynać :) W totka grywam sporadycznie i nie dam głowy, czy kiedykolwiek trafiłam choć marną trójczynę ;-)
Ale lubię konkursy wymyślać. Im bardziej głupawe, tym lepiej - wyżywam się przy nich, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś daje mi po temu okazję. A pomysły? Chciałabym wiedzieć, skąd się biorą, czasem bywa tak, że za Boga w niebiesiech nie mogę niczego wymyślić. Siedzę, piję kawę, gapię się w sufit - zero.

Najczęściej idzie po skojarzeniach. Tak powstał kiedyś konkurs na E-pulsie, w którym do wygrania były wojskowe racje żywnościowe. Konkurs promował drugą część GONE. A druga część GONE nazywa się GŁÓD :) Natchnienie do konkursu z okazji Halloween znalazłam w miejscowym spożywczaku. Poszłam po bułę, wróciłam z ozdobnymi dyniami ;-) Fajnie było :D

Zamieszczony w poście niżej konkurs na YouTube przyszedł z nagła. Wcale nie myłam akurat zębów. Kupiłam kwiatki. Uznałam, że zabawnie się chwieją. A że miałam akurat pod ręką komórkę ze znośną kamerą (a nawet dwie takie same, idiotoodporne Nokie), to stwierdziłam, że nagram kiwające się słoneczniki. A potem moje niewyględne buty. Cień. Schody... Dziś rano przypomniałam sobie, że mam na komórce filmik, znalazłam darmową muzykę, dopisałam teksty i voila :) Macie konkurs.

I inny konkurs, ten drugi ;-)



Słodkie, prawda?
Udział w konkursie możecie wziąć na Fotce

A skąd wziął się pomysł? Licho wie. Chciałam pokazać "Pomiędzy", bo "Pomiędzy" jest fajne. Ładne i romantyczne. Zastanawiałam się, jaki gadżet byłby odpowiedni do książki o topielicy...
I tak powstał lans w czepku kąpielowym ;-)
Endżoj.

Głupi Konkurs :)

Zapraszam wszystkich do wzięcia udziału w naprawdę Głupim Konkursie, który powstał pod wpływem chwili :) Miewam takie odbicia, co ciekawe - zwłaszcza wtedy, gdy jestem zawalona robotą... Może coś w mózgu przestaje mi trybić ;-)

Ostatnie tygodnie są pracowite (żeby nie powiedzieć: koszmarne), siedzę, stukam, zaczynam pięć rzeczy, zapominam w połowie. To opłata za sezon ogórkowy. Ale nie narzekam, w końcu lubię moją pracę.

A co do konkursu - macie szansę wykazać się kreatywnością :) Instrukcje są w opisie na YouTube :)



Uff, a teraz do cyfrowych egzemplarzy Dzieci Cieni...

PS. O drugim głupawym konkursie - później :)

wtorek, 6 września 2011

W tak zwanym międzyczasie...

Międzyczas jest wtedy, kiedy mam do zrobienia to, to, to i jeszcze tamto. W pewnym momencie orientuję się, że nie myślę, tylko tępo gapię się w monitor, na przykład na rozkład zajęć fitness w moim klubie. Zupełnie jakby od gapienia się na niego, zrobił się nagle ciekawszy - płonne nadzieje, od kiedy wyleciała moja ulubiona instruktorka, za diabła nie chce mi się tam chodzić.

Mniejsza, zdefiniowałam "międzyczas", do roboty.

Jednym z dzisiejszych zajęć była realizacja wczorajszego planu:
ZDECYDUJMY JAKI KOLOR MA MIEĆ NAPIS NA ODDECHU NOCY
Żeby zdecydować, jaki kolor, trzeba różne kolory wetknąć na okładkę. Więc wetknęłam. Dziewięć. Dziewięć różnych kolorów zamieszczam zatem (w międzyczasie).



Teraz ktoś bardziej kompetentny podejmie decyzję i książka wyląduje w drukarni. Ale w książce ma być zajawka "Nevermore" z kalendarzykiem na ten rok szkolny, więc zaraz się wezmę za wrzutkę... Tylko zakończę mój międzyczas.

Dzisiaj również trafił wreszcie na YouTube filmik do książki Haddix, której poświęcę osobnego posta, a może nawet osobną stronę :) Doszłyśmy wreszcie do porozumienia względem sposobu wydania - będzie jedna książka, a w niej dwa tomy. Całość będzie kosztować 37,90, myślę że ta cena jest do przełknięcia... Kurczę, jak ja bym chciała, żeby opłacało się wydawać książki kosztujące 10 zł, serio.



Były przy okazji tego filmiku wątpliwości, czy nie za ostro... Nie wiem. Chyba ja jestem ostra ;-) A przy okazji, to całkiem fajna sprawa w ciągu jednego dnia nauczyć się robić coś, o czym nie ma się zielonego pojęcia ;-)

Międzyczas się kończy, muszę złożyć wrzutkę.
Przepraszam bloggerów, jeszcze tylko ten tydzień...

poniedziałek, 5 września 2011

Dezerterzy z księżyca i międzynarodowy disaster


Dezerterzy z księżyca, czyli "Córki księżyca". Podpisując pliki, namiętnie używam skrótów* - skrótem "Córek Księżyca" jest oczywiście "CK". A jak jest CK to i dezerterzy ;-) Z pozdrowieniami dla polskiej kinematografii. W każdym razie projekt okładki już powstał, nikt go nie chce, będę go więc przerabiać, bo czarne literki są beeeee. I co ja poradzę na to, że lubię czarne?



Lubię i już, o.

A disaster... Disaster jest wtedy, kiedy przez długi czas nie da się czegoś załatwić. Na przykład okładek do jakiejś książki - w tym wypadku do "Dzieci Cieni" Margaret Haddix. Sprawa pilna, nóż na gardle, odpowiedzi na mejle nie ma, fax zajęty. Ech.
Poza tym jutro szykuje się wesoły dzień, bo muszę ogarnąć nie tylko Haddix, ale również materiały graficzne do "Nevermore". I zacząć robić prezentację tytułu, a to nigdy nie idzie w imponującym tempie :(


* Albo losowych literek. Ileż się naszukałam pliku z okładką do "Pomiędzy"... Nazywał się asdfghj i wylądował w prywatnym folderze, taaaaaa

piątek, 2 września 2011

Co stało w kącie... i inne pierdoły

Co stało w kącie biura? W kącie biura stały sobie paczki, które miały zostać wysłane kilka dni temu - przedpremierowe egzemplarze "Oddechu nocy" Lesley Livingston. Grrrrr! Nie lubię takich niespodzianek! Ale kryzys zażegnany, poszłyśmy z sekretarz, Livingston w drodze.

Tak sobie pomyślałam... Może jakiś konkurs z okazji rozpoczęcia roku szkolnego? :)

Aha - fragment "Pomiędzy" do przeczytania :)

Z innej beczki. Zastanawiam się czasem, czy nie robię krzywdy naszym książkom... W jaki sposób? Ano, pisząc opisy okładkowe i zapowiedzi na sieć. Krew w żyłach mi zastygła, gdy na forum o książkach młodzieżowych przeczytałam, że opis "Nevermore" brzmi jak opis książki parodystycznej. Kurczę. Zdałam sobie sprawę, że mam chyba zbyt duży dystans do tego, co robię. Nie jestem nastolatką, nie mam zbyt wiele cierpliwości, często niektóre rzeczy dziko mnie bawią. A potem okazuje się, że to, co ja uważam za zaletę jakiejś powieści (np. to, że główna bohaterka "Oddechu nocy", zamiast zachwycić się z miejsca Sonnym, traktuje go prawym sierpowym), czytelniczki uważają za wadę :( Zdecydowanie muszę bardziej uważać, co wypisuję po sieci, bo potem moje nieortodoksyjne podejście paskudnie się na mnie (i nie tylko na mnie) mści. Mimo najszczerszych chęci pozostania młodą duchem, chyba jednak dorosłam ;-) Bardzo to przykre, nawet jeśli oznacza wolność od szkolnego przymusu - wolałabym znowu chodzić do szkoły i martwić się klasówką z geografii... Teraz martwię się, cóż, innymi rzeczami ;-)

Ale dzisiaj piątek, przed Wami (i mną) weekend - odpocznijmy.

czwartek, 1 września 2011

Rozważania nad elfami

Tak w skrócie, ku zobrazowaniu pracy:

siedzę przy biurku, robię coś, wchodzi E-szefowa i mówi:
- Okładka do "Oddechu nocy" jest mdła.
Podnoszę łeb, rozglądam się za książką. Na szafce leży ostatnia cyfrówka. Podnoszę.
- Nie jest tak koszmarnie - mówię bez przekonania. - Ten napis się trochę wybija...
E-szefowa podtyka mi oryginał. Oryginał jest taki trochę zamglony.
- O - odkrywam po jakiejś minucie. - To ma niebieski napis.
E-szefowa również gapi się na książkę.
- No tak - potwierdza.
- Patrz, a ja zrobiłam fioletowy - stwierdzam z pewnym zdziwieniem, podnosząc wydruk cyfrowy. - Chyba trochę bardziej się odcina. Choć na cyfrze kolory i tak są skopane.
Gapimy się jeszcze trochę.
- Czcionka jest ładna - oznajmia szefowa. - Fajnie wygląda.
- Nooooo...
Chwila namysłu.
- Ale całość jest mdła - zgadzamy się, kiwając głowami.
- To co? - pytam.
E-szefowa wzrusza ramionami.
- To lakier po całości, niech wyciągnie kolory...

Co oczywiście nie oznacza, że będzie lakier na całości :) Ot, takie gadanie w pracy :) Choć, faktycznie, zgadzam się, okładka do "Oddechu nocy" jest mdła, nawet mimo tej wściekłej szminki...

PS. Muszę porobić etykiety, bo mamy tu syf z malarią...