Próba ognia

poniedziałek, 29 września 2014

Na jesienną zrzutę - napisz do Entego



Nie ukrywam, jesień nie nastraja mnie specjalnie pozytywnie do świata. Po pierwsze - jest coraz zimniej, a należę do osób, które potrafią w środku lata spać w skarpetach. Po drugie - coraz wcześniej zapada zmierzch. Zmierzch kojarzy mi się z dołem, a nie z superprzystojnym Edziem-lampką. Po trzecie - z dwóch powyższych powodów ciągle chce mi się spać, a w stanie półprzytomnym nie jestem specjalnie kreatywna.


Kto ma podobnie, łapka do góry...

Dawno nie było na tym blogu konkursu, prawda? Pora to zmienić ;-) Do 10 września hulał po sieci konkurs z "Rywalkami" i lusterkowym zdjęciem. Zgłoszeń przyszło mnóstwo, ale to zupełnie inna bajka :) Konkursy blogowe zawsze miały ciut mniejszy zasięg i były... głupawe? To chyba najlepsze określenie. Kto pamięta fantastyczne historie o powodach rozstania Kazika i Ziuty? Albo dopisywanie kawałków książki? Albo podstępny manewr z nieistniejącą książką i powodami inwazji kosmitów? :D

Tym razem na tapetę bierzemy książki Cory Carmack :) Dlaczego? Bo mało jest lepszych lekarstw na jesienną chandrę niż przekomiczny (i gorący!) romans :)


O co chodzi? A o to, żebyście w komentarzach pod tym postem zabawili się w "Napisz do Entego" (to mało subtelne nawiązanie do specyficznej rubryki w młodzieżowych magazynach) :) Napiszcie o swoich najbardziej nieudanych randkach. Nie wymagam szczerości, nie domagam się prawdy, proszę tylko o to, by historyjki były choć trochę prawdopodobne. Zobaczymy, czy w wymyślaniu wpadek jesteście w stanie pobić autorkę "Cosiów" ;-)

Nagrody:
- dla autorki (albo autora) najlepszej historii mamy trzy wybrane przez nią (albo przez niego) książki Jaguara, które wyślemy pocztą (jak zwykle...) oraz, dodatkowo, parasolkę z "Rywalkami" :)
- za zajęcie II miejsca w konkursie na największą wtopę - dwie wybrane książki :)
- za zajęcie III miejsca - jedna wybrana książka (i wirtualny uścisk dłoni prezesa).

Dlaczego nagrodami nie są "Cosie"? Proste. Bo część z Was już je czytała i ma :) Jeśli wygra ktoś, kto nie czytał i nie ma, to sobie zaordynuje :)

Termin komentowania tego posta, czytaj: nadsyłania historyjek, upływa 10 października :) Bo boju, moi drodzy! Jeśli ktoś przebije Hamlet, może nawet dorzucimy coś ekstra ;-)

PS. Kolejny bardzo merytoryczny wpis już niebawem.

wtorek, 16 września 2014

Garść zapowiedzi na 2015



Czuję się zobowiązana napisać coś o nowych seriach, które ukażą się nakładem Jaguara w przyszłym roku. Nabrałam jako takiej orientacji, więc chyba niczego nie powinnam pokręcić :) Swoją drogą, tak to właśnie jest, że wrzesień to NAJWYŻSZA PORA na skonstruowania planu wydawniczego na kolejny rok. Wszystko jest jeszcze dość płynne, jeśli chodzi o daty, ale kilka rzeczy mogę Wam już pokazać. Nowych rzeczy! Nowych! O kontynuacjach będzie trochę później.

Na początek coś, co nie ciekawi chyba najbardziej, czyli nowa seria Michaela Granta. To dopiero na jesieni, ale, cóż, czas płynie dość szybko ;-) "Messenger of Fear" zapowiada się bardzo ciekawie, a o tym, że Grant miewa mocno pokręcone pomysły, chyba nikogo nie muszę przekonywać, prawda? Przy okazji, buszując po sieci, znalazłam również trailer do pierwszego tomu. Muszę przyznać, że moja ciekawość tylko wzrosła.




Drugą z absolutnych nowinek jest seria "Guards of the Shadowlands", czyli mieszanka urban fantasy, horroru i, jakżeby inaczej, romansu ;-) Bohaterka udaje się do Krainy Cieni, by wydostać stamtąd swoją przyjaciółkę, która popełniła samobójstwo, zamykając sobie tym samym drogę do krainy wiecznych łowów. Tfu! Do krainy wiecznej szczęśliwości ;-) Na drodze bohaterki stanie niejaki Malachi, jeden ze Strażników uroczych zaświatów, piekielnie skuteczny w swojej robocie i mocno pomroczny nie-do-końca-człowiek z kuszącym ABSem. No dobra, żartuję ;-) Jego ABS nie jest specjalnie istotnym elementem fabuły, ale, nawet nie znając od podszewki historii tego gościa, mogę się założyć, że brzuch ma twardy jak deska barlinecka. Wszyscy bohaterowie powieści YA mają takie. A jeśli nie wszyscy, to znakomita większość ;-) Powiedzmy sobie szczerze - mroczni bohaterowie świetnie sprawdzają się w książkach. I tylko tam :) Sama również lubię sobie poczytać porąbane historie, w których on spojrzeniem latarnie gasił*, taki był pomroczny i niebezpieczny.

 
 Póki co, mamy tego trzy tomy i będziemy wydawać je w dobrym tempie.

Jeśli są na sali jakieś wielbicielki serii "Spętani przez Bogów" Josephine Angelini, to na pewno ucieszą się na wieść, że w przyszłym roku Jaguar wyda nową serię tej autorki. "Trial by Fire" to historia Lily, nastolatki, która trafia do równoległego świata. Lily ma ten problem, że nie służy jej rzeczywistość ;-) Dopiero w tym drugim Salem, mieście rządzonym twardą ręką przez czarownice, dziewczyna może naprawdę rozwinąć skrzydła. Ale, ale... Skoro jest alternatywne Salem (to subtelne nawiązanie, nie?), to jest i alternatywna Lily. I ta alternatywna Lily to kawał, wybaczcie wyrażenie, wrednej baby, prawdziwy czarny charakter całej opowieści :) Ponieważ, jak już wspomniałam, bez miłości się nie obejdzie, w tle jest i miłość. Oraz stos. Co to byłaby za książka o czarownicach bez stosu? :)


(Do tego też jest trailer, ale mnie nie oczarował, więc... ;-))

W kolejnym odcinku kolejne książki, chyba, że trafi się jakiś fantastyczny temat poboczny, bo, jak powszechnie wiadomo, uwielbiam dygresje.

BTW, nie przydałby nam się jakiś konkurs na tym blogu?

* Albo jasność dnia rozświetlał. Czy jakoś tak.

czwartek, 4 września 2014

Zapomniany dzień blogera


Nigdy nie pamiętam o świętach. Okej, pamiętam o Bożym Narodzeniu, Wielkanocy i o 1 listopada, ale znakomita większość dat nie ma do mnie przystępu. Potrafię zapomnieć o urodzinach, imieninach, rocznicy... O dniu blogera też zapomniałam. Przynajmniej siedem razy, bo wśród znajomych na FB mam wielu blogujących, którzy z tej okazji coś tam manifestowali. Rejestrowałam ich posty częścią mózgownicy, a potem trafiały się jakieś kotki (o tak, to mnie zawsze rozprasza) i gubiłam wątek. Dzisiaj wątek mi się znalazł, rychło w czas.

Będzie autotematycznie. Jaguarowo i blogowo. To 152 notka na blogu, który powstał 9 kwietnia 2011 roku :) Nawet nie wiedziałam, że od czasu założenia "Jaguara od kuchni" minęło już tyle czasu. Może nie jest to najczęściej aktualizowany blog w historii sieci, ale staramy się starać ;-)

Może niektórzy z Was kojarzą, że ZANIM powstał ten blog, był inny blog. Nie wydawniczy, tylko książkowy, dedykowani serii "Błękitnokrwiści". Któregoś dnia dział promocji (będący w tych zamierzchłych czasach mną) wpadł na pomysł, co by poznęcać się trochę nad JEDNYM cyklem o wampirach. Znęcanie się szło na tyle nieźle, że uzbierało się okrągłe 90 wpisów poświęconych krwiopijcom. Tamten blog wystartował w lutym 2010 roku.

4,5 roku blogowania. To dość przerażające, zwłaszcza, że zawsze uważałam blogerów za jakąś obcą formę życia, którą trzeba traktować z należytą dozą szacunku i podejrzliwości (podejście gości z "Prometeusza" się nie sprawdziło), głaskać, karmić, a niekiedy ignorować ;-)

Przeglądając stare notki odkryłam, że, jaki żal, kiedyś było na tym blogu luźniej. Wiecie, krótkie anegdotki z życia w biurze, wzmianka o zmumifikowanej pietruszce, kurierze, co pojechał nie tam, gdzie powinien... Gdzieś po drodze zrobiło się nieco poważniej i konkretniej, może dlatego, że coraz więcej blogów rości sobie prawo do bycia opiniotwórczymi. Nie żebyśmy chcieli być opiniotwórczy, chcieliśmy być prawdziwi. I zabawni. Ludzcy. Bo nie lubimy korporacji i uważamy, że każdy człowiek ma prawo do popełniania błędów i udawanie, że tak nie jest niczego nie polepsza. Ten blog miał służyć temu, żeby pokazać Wam, jak wygląda praca w Jaguarze na co dzień - bez słodzenia i udawania, że wszyscy są pod krawatem i w szpilkach.

Ostatnia mikroawantura związana z błędnym umieszczeniem na liście blogerów kilku osób uświadomiła mi dość boleśnie, że bycie prawdziwym może nie być w cenie, a bezpośrednie podejście zdaniem niektórych znamionuje absolutny brak profesjonalizmu. 

 

Nie piję do pomyłki, która nie powinna była się zdarzyć, ale do kilku nieprzyjemnych komentarzy, które miałam okazję przeczytać. Kryzys zażegnany, nie pierwszy i na pewno nie ostatni, czego się nauczyłam, to moje. A raczej nasze, jaguarowe ;-) Bo widzicie, wszystkie historie o pietruszkach, wszystkie dialogi, które spisywałam, kompletnie porąbane burze mózgów - to prawda. Żaden z wpisów na tym blogu nie powstał w wyniku kooperacji całego działu, który postanowił zmajstrować coś pseudozabawnego i w tym celu przeczytał siedem podręczników. Nie. Koniec i kropka. Nic na tym blogu nie było, nie jest i nie będzie na siłę. Piszemy (a raczej piszę) o tym, co nas dotyka, bawi, cieszy, irytuje, o tym, co się zdarzyło i jak powstało. Wiecie dlaczego? Bo właściwie nikt inny tego nie robi :)

Rozmawiałam ostatnio z pewnym polskim autorem, który poczuł przerażenie, czytając pozytywne recenzje swojej książki na rozmaitych blogach. Dlaczego? Bo bał się, że te recenzje zostały zamówione przez wydawnictwo. Uspokoiłam go, że nikt przy zdrowych zmysłach nie wymaga od blogerów, by pisali laurki autorom książek, które otrzymali. Od samego początku powtarzam, że nie warto się sprzedawać, bo traci się cały autentyzm. I tego będę się trzymać.

Wyszło smętnie? Może. W końcu wielkimi krokami nadciąga jesień, a wraz z nią jesienna deprecha, którą trudno przegnać nawet z pomocą fajnych książek. Na szczęście jesień oznacza również precyzowanie dalszych planów wydawniczych, tak więc już niedługo dostaniecie potężną porcję wieści na temat planów na 2015 rok. Myślę, że po weekendzie zamieszczę długą notkę :)

Póki co jednak, żeby jeszcze przez moment podtrzymać blogowy nastrój (a także dlatego, że nadal niczego nie otagowałam), dorzucam subiektywny wybór notek z całego okresu działania bloga, które, jak mniemam, mogą się Wam spodobać.







Notatka na boku - otagować. Najlepiej wczoraj ;-)

A z okazji zapomnianego dnia blogera wszystkim blogującym życzę samych sukcesów, mnóstwa radości i satysfakcji z wykonywanej roboty :)