Próba ognia

środa, 29 lutego 2012

Wszystkie jesteśmy chore

psychicznie. Ale nie o tym. Mamy sezon grypowo-przeziębieniowy, zauważyliście? Przed chwilą D. zasugerowała, że gdybyśmy rozłożyły się grupowo, miałabym o czym pisać na blogu. A niech to! Nie znoszę być chora. Na razie słabują dwie osoby, jedna z grypą, druga z ropną anginą, jedna się rozkłada, jedna zaczyna się rozkładać, a jedna... cóż, pracuje? Wszyscy pracujemy, ot co. Tylko jakoś ciężko się myśli...

D. zauważyła dzisiaj, że jakimś cudem udało nam się wydać to, co mieliśmy wydać w lutym, właśnie w lutym. Hei i ho, co prawda to i owo (czyt.: "Zły Anioł") trafi do księgarń dopiero jutro, to jest pierwszego marca (który nie jest lutym), to jednak wyprodukowało się było we właściwym miesiącu. Jakim cudem?

Bo w tym roku luty ma 29 dni! Buahahahahahaha! Autoironia. Mam nadzieję, że stanie się światłość i przestaniemy się spóźniać, zwłaszcza, że na marzec zaplanowaliśmy naprawdę dobre książki i do większości z nich MAMY JUŻ OKŁADKI!!! (Triumfalne siorbnięcie herbatą). Piąty Peron też drukuje :)

Ach, krótka historia załatwiania okładki do książki "Santa Olivia".
1. Znajdź osobę odpowiedzialną za okładkę.
2. Napisz do niej.
3. Dowiedz się, że wcale nie jest odpowiedzialna.
4. Napisz do innej.
5. Napisz jeszcze raz.
6. Napisz kolejny raz.
7. Napisz jeszcze raz, tym razem bardzo długiego i bardzo przekonującego mejla zawierającego słowa takie jak "panika", "osiwieć", "ból w...", wszystko to po angielsku oczywiście.
8. Odkop SPAM w skrzynce pocztowej i znajdź mejla, który mówi, że ta druga osoba nie jest właściwą osobą, właściwą była pierwsza.
9. Napisz raz jeszcze do pierwszej i dowiedz się, że musisz wyczyścić prawa do grafiki i liternictwa.
10. Napisz na adres e-mail podany przez tę osobę.
11. Znajdź WŁAŚCIWY adres e-mail i napisz.
12. Wykop odpowiedź ze SPAMU i zgódź się na wszystko (wiecie: "Za ten napis skopiecie mi cały ogródek, nakarmicie rybki i weźmiecie udział w wielkiej imprezie karaoke, na której wystąpicie przebrane za banany" - "Sir, yes sir. Jakiego koloru ma być banan?" ).
13. Wykop ze spamu drugą odpowiedź i zrób jak wyżej.
14. Napisz do pierwszej osoby, że wszystko załatwiłaś i mogą Ci przesłać tę okładkę.
15. Późnym wieczorem wyślij do wszystkich zainteresowanych info, że stał się cud i materiały do okładki są...
...
...
...
16. Dowiedz się, że coś się skopało i chyba będzie trzeba przedrukowywać okładkę.

To tak w skrócie :-) Rozbrajają mnie ostatnie takie imprezy, choć w ich trakcie naprawdę mam wszystkiego powyżej uszu. Obecnie jestem na etapie czyszczenia praw do okładki "Żelaznego Ciernia". Wiem, że ona niby jest... Ale tak naprawdę jej nie ma, byłam w potrzebie, wydziergałam na kolanie. Pomna na przejścia z "Santa Olivią", ponawiam mejle i jestem gotowa ścigać artystów również na Facebooku, byle tylko znowu nie walić głową w biurko.

Bardzo się cieszę na premierę "Żelaznego Ciernia", bo... No dobra, jak powiem, że książka jest fajna, wyjdzie na to, że w ramach zawodowej solidarności reklamuję kolejną pozycję. To może inaczej.

"Żelazny Cierń" jest trochę inny niż większość książek dla młodzieży, które obecnie można kupić. Kojarzycie steampunk? Taki gatunek, a właściwie podgatunek fantastyki? Mrok w XIX wieku, stworzenia z innego świata i rewolucja technologiczna? No, było i jest tego trochę, ale głównie w literaturze "dorosłej", młodzieżową jakoś ta moda jakby omija. No to proszę: "Żelazny Cierń" utrzymany jest właśnie w takich klimatach. Ogromne, spowite mgłą miasto, tajemniczy nekrowirus powodujący szaleństwo, tryby maszyn, para i do tego atmosfera gęsta od tajemnicy. Bohaterką jest Aoife (mamy szczęście do rewelacyjnych imion, kurka wodna), szesnastoletnia dziewczyna, którą niedługo powinien wspomniany nekrowirus dopaść. Jej ojciec przepadł bez wieści, matka jest w psychiatryku, a jej brat, po tym, jak niegdyś próbował poderżnąć Aoife gardło, po prostu zniknął... W "Żelaznym Cierniu" mamy więc poszukiwania rzeczonego brata, który z jakichś powodów, po latach, przesyła niedoszłej nieboszczce Aoife list, mamy niebezpieczną wyprawę do posiadłości ojca, tajemniczych sprzymierzeńców oraz rząd, który za wszelką cenę chce utrzymać coś w sekrecie.

A teraz zamknijcie oczy i wyobraźcie sobie noc, mgłę i stado mechanicznych kruków, które śledzą każdy wasz krok... :)

Dobra, odklejam się od bloga. Ach, na Facebooku jest kolejny głupi konkurs - zapraszam :D

czwartek, 23 lutego 2012

Zmumifikowana pietruszka i długie milczenie...

Dobra, nawalam, wiem. Ale trochę się tego nagromadziło. Trochę za dużo, zważywszy na to, że najpierw mieliśmy mrozy, a teraz przedwiośnie, najpierw się trzęsłam, teraz zasypiam na stojąco... Fajna rozbiegówka na nowy rok, nie powiem. Jestem półprzytomna do tego stopnia, że zapomniałam o walentynkowym konkursie na FaceBooku. Durna ja, no...

Dobra, nieważne.

Mamy, jak wiecie, drugie wydawnictwo, czyli Piąty Peron (po przejściach). Mamy również premierę 7 marca. Nie mamy okładki. Łapiecie problem? Od trzech tygodni biję się o pliki okładkowe, co polega na pisaniu coraz dłuższych mejli to Stanów. Mejle łatwo zignorować. Wczoraj coś się ruszyło, jest więc realna szansa, że uda się wszystko ogarnąć w jakimś rozsądnym terminie. Przy okazji, gdybyście się kiedyś zastanawiali, czy można jakąś rzecz kupić trzy razy, to można. Na przykład taką okładkę. Kupić ją od wydawcy. Od autora ilustracji okładkowej. I projektanta typografii... Sniff. Wiecie, co to oznacza? Więcej ponaglających mejli do Stanów.

(Ustawiłam sobie kretyński dzwonek na SMS i właśnie mało nie spadłam z krzesła. I am assuming direct control... Tia)

Zmumifikowanej pietruszki już nie ma. Wyciągnęłam dwa dni temu torbę na wysyłki pocztowe i znalazłam w niej właśnie zmumifikowaną pietruszkę. Jedną, chudą, bardzo wiekową. Wniosek - nie należy grzebać w szafkach w Jaguarze? Co, do licha, robiła zapomniana pietruszka w siatce, której używa się do noszenia paczek, nie wiem. Może ktoś pożyczył sobie torbę na zakupy spożywcze? I o pietruszce zapomniał? Było to w każdym razie użycie NIEAUTORYZOWANE przeze mnie. Poza tym - w sposób równie nieautoryzowany zaginęła cała reszta siatek, a było ich multum. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie...

Plany na najbliższą przyszłość? OBUDZIĆ SIĘ! Jak rany, wczoraj śniło mi się, że jestem w LO i nie mogę go skończyć, bo nie byłam na żadnej lekcji matmy przez cały rok. Bardzo śmieszne, wspomnienie matmy to jeden z moich najgorszych koszmarów. A dzisiaj znowu zaczynałam kolejny rok na UW. Nie wiem, jak mi poszło, bo się obudziłam.

W każdym razie żyję i postaram się wrócić do regularnego pisania :-) Zrobić kolejny dziwny konkurs, czy coś... Zief. Zieeeeeeeeeeeef.

Lista wysyłkowa czeka.

wtorek, 7 lutego 2012

Moja głupota i spryt innych

To ja sobie jeszcze ponarzekam. Nie tylko na to, że wciąż nie mogę się doczekać książek. To mało istotne, choć zaiste wnerwiające. Mniejsza.

Spotkaliście się kiedyś z podwędzaniem adresów internetowych? Nie, nie, nie chodzi mi o podwędzanie już zarejestrowanych, bynajmniej. To takie prewencyjne podwędzanie. A więc wyobraźcie sobie, że jeszcze wczoraj domena piatyperon.pl była wolna. A dziś już nie jest wolna i można ją nabyć za 300 zł. 300 zł to nie majątek, ale tego, kto próbuje zarabiać na kupowaniu i sprzedawaniu adresów, miałabym ochotę (to będzie mało pedagogiczne) nakarmić kapuchą, napoić zsiadłym mlekiem i porzucić na mrozie, bez dostępu do toalety. Jasne, takie kupowanie i sprzedawanie jest legalne, a zła jestem przede wszystkim na siebie. Dlaczego? Bo już kiedyś tak wpadliśmy. Z GONE.

Była sobie kiedyś strona seriagone.pl, ale spóźniliśmy się z opłatą rachunku (ginące mejle, kocham je, mejle do Australii na przykład giną masowo, mejle od grafików robiących okładki do Flanagana najczęściej lądują w spamie) i ktoś sobie adres podkupił. Fajne takie zajęcie, nie? Większość ludzi stanie potem na głowie, żeby odzyskać adres swojej ukochanej strony, na którą zagląda masa ludzi. Tak się jednakowoż składa, że mnie nie chciało się ścigać firmy z siedzibą na Cyprze (na Cyprze nie ma podatków, łapiecie?) i bić o adres.

Chyba jestem zbyt uczciwa i łatwowierna, nie? Ciekawe, czy domena opaslyozor.pl i czarnapigwa.pl są jeszcze wolne? A może należałoby puścić tu i ówdzie informację o wejściu na polski rynek jakiejś megaważnej firmy i zobaczyć, ile minie czasu, nim w tajemniczych okolicznościach zniknie najbardziej pasująca domena...

Ech, tyle Wam powiem.

Z innej beczki: dzisiaj uzupełniamy trochę zapowiedzi na stronie Jaguara. Na przykład GONE. Piąty tom wyjdzie w maju. Sorry, ale późno dostaliśmy maszynopis i tłumaczka nie wyrabia. Stany mają nad nami tę przewagę, że nie muszą przełożyć prawie 600 stron tekstu ;-) Tego po prostu nie da się zrobić szybko...

Poza tym na uwagę zasługuje również książka roboczo zwana u nas po prostu "Paulą". To ciekawe, a w sumie zabawne (i może świadczy o mojej spostrzegawczości, ekhem), przeczytałam spory jej kawał, a dopiero dzisiaj zorientowałam się, że nazywa się toto nie "Paula", jak mi się wydawało, ale "Piosenki dla Pauli"... Mój informatyk w SP mówił kiedyś, że jem za dużo masełka, a za mało czosnku ;-)

Ad rem: "Piosenki dla Pauli" to bodaj najpopularniejsza obecnie powieść młodzieżowa w Hiszpanii. Sześć wznowień jeśli nie kręcę... Bajdełejem - kiedy ostatnio, pytanie do dziewcząt, ale nie tylko, widzieliście NORMALNĄ powieść bez wątków fantastycznych, która ma SIEDEMSET stron? No? Mam na myśli młodzieżówkę oczywiście :) Nie wiem, ile nam tego wyjdzie w składzie, ale "Paula" będzie pewnie grubsza niż pierwszy tom GONE :D

Okej, okładka (w wersji chałupniczej pod wezwaniem: kurczę, a może jednak zrobię prevkę)



A o czym to?
Zdziwicie się. O Pauli ;-)
Paula ma siedemnaście lat i jest hiszpańską uczennicą. Taką trochę typową, która ścina się z rodzicami, ma grupę przyjaciółek i marzy o wielkiej miłości. Znacie to, nie? (Ja w wieku 17 lat marzyłam o ponurym gocie, który wyglądałby jak mój znajomy - mam dzień dygresji...) Paula ma internetowego znajomego, Angela. Gość jest dziennikarzem muzycznym i ma 22 lata. Super. Gadają ze sobą i gadają, o muzyce, życiu i tak dalej, aż w końcu postanawiają się spotkać. I co? I nie ma łatwo.

Akurat tego dnia Angel (Buffy i tak dalej, sorry) dostaje w pracy wielką szansę - ma zrobić wywiad z gwiazdą rocka. Gwiazdą płci żeńskiej. Niestety, nie ma jak powiedzieć Pauli, że się spóźni. Żeby nie było - Angel nie jest dupkiem, który olewa dziewczynę, z którą się umówił. Po prostu ma pecha. A Paula? Paula czeka i czeka. I czeka. Bo nie podejrzewa Angela, że wystawił ją do wiatru. I tu los szykuje niespodziankę. W Starbucksie, gdzie siedzi przy stoliku i pije kawę, Paula spotyka Aleksa. Okoliczności trochę durne... Aleks czyta tę samą książkę, którą czyta Paula. A ponieważ Paula mu się podoba, chłopak cichcem podmienia książki (to dyskretny sposób zyskania namiaru, może zrobimy taką akcję podrywania kogoś? ;-)) i się ulatnia.

A potem... E, nie będę wszystkiego opowiadać. Wychodzi na to, że Angel jest super i w końcu on i Paula spędzają fantastyczny wieczór. Ale Alex też jest ciekawą osobą. Rodzice mają własne zdanie. Paula złamała komuś serce. Angel ma swoje problemy (wiecie, facet w wieku 22 lat ma poważniejsze problemy niż klasówka, nie?), swoje wzloty i upadki. Robi głupoty. Wszyscy robimy głupoty. Mylimy się. Kłamiemy. Nie wiemy, czego chcemy. A nawet, tu ukłon w stronę starszych czytelników bloga, zdradzamy swoje ideały i ludzi, na których nam zależy.

Koniec mędzenia zanim zrobi się z tego elaborat. Hiszpańska strona książki na Facebooku ma kilkanaście tysięcy fanów. Imponujące, nie? Coś w tym jest. Długa powieść bez wampirów i magii. Ot, o życiu. Jak myślicie, uda nam się zaspokoić "Paulą" jakąś wewnętrzną czytelniczą potrzebę? :-)

czwartek, 2 lutego 2012

W sprawie plagiatów - ciąg dalszy.

No trudno, muszę ten niewygodny temat jeszcze chwilę pociągnąć. I wrócić do poprzedniej akcji "plagiat", o której w ogóle nie pisałam.

Otóż zdarzyło się pewnego dnia, że obrotny nastolatek postanowił zrobić karierę jako recenzent. Wysłał aplikacje do rozmaitych portali internetowych i wydawnictw. W aplikacjach podawał się za studenta medycyny z dobrą znajomością ortografii. Ja takiego listu nie dostałam, a szkoda, bo zaczęłabym coś podejrzewać. Dziwny to argument - wiem, jak się pisze "ołówek", nie? M. (tak go sobie nazwijmy) współpracę z portalami nawiązał. Miał również uroczy zwyczaj zaczepiać mnie na Facebooku na przykład w niedzielę wieczorem. No wiecie, gramy ze znajomymi w RPG, jemy kolację, czy co, a tu pik, pik, pik, Facebook. Ale do rzeczy.

Szybko okazało się, że M. wyleciał z jednego z portali za "nadgorliwość", na przykład załatwianie książek na konkursy nim te konkursy zostały ogłoszone. Dobra, okej, zdarzyło się. Ale niedługo potem M. wyleciał z kolejnego portalu. I nagle okazało się, że recenzje, które pisał, były kradzione, kopiowane bezczelnie z internetowych blogów i wysyłane jako prace własne. Mało tego, w wyniku działań M. zaginęło kilka jeśli nie kilkanaście książek, które obecnie znajdują się w bliżej niesprecyzowanym miejscu.

Ale nie dość tego. M. napisał mi kiedyś, że chciałby pracować w wydawnictwie, jak Dorian Olszewski. Dorian Olszewski, twórca Paranormal Books oraz forum "Zwiadowców" nigdy w Jaguarze nie pracował. Jest po prostu bardzo pozytywnie rąbniętym gościem, który kończy LO i czyta książki siedem razy szybciej ode mnie :-) Ale... Ale Dorian stał się dla M. niedościgłym wzorem.

Więc M. przybrał pseudonim artystyczny "Dorian", gwizdnął Dorianowi forumowy avatar i... Domyślacie się?
Resume dokonań M.:
- lewe aplikacje do kolejnych portali, w których M. podawał się za studenta w wieku lat 19, 21, 23...
- kradzież cudzych tekstów i publikowanie ich jako własnych,
- wyłudzanie książek od portali i wydawców,
- podszywanie się pod inną osobę.

Mieści się Wam to w głowach? Bo mnie z trudem! Koniec końców jeden z redaktorów uciął sobie pogawędkę z ojcem M., bo M. jest mocno nieletni. Ojciec M. był przekonany, że jego syn jest wprost prześladowany przez podejrzanych internetowych autorów. Bardzo miłe. Otóż nie, jeszcze raz: NIE.

O kradzieży avatara dowiedziałam się dzisiaj. To przykre, zwłaszcza, że M. wielokrotnie mnie przepraszał i błagał o kolejne książki . Kiedyś siedziałam mocno w blogach kulinarnych i wtedy powtarzającym się tematem była kradzież zdjęć. No to mamy własny temat - kradzież tekstów.

PFUJ! Idę walczyć z zapowiedziami. I z okładkami, bo kilku zachodnim licencjodawcom wcale się nie spieszy.