Próba ognia

czwartek, 22 sierpnia 2013

Hał old ar ju?



Mam problem. Poza tym, że cierpię na temporalny książkowstręt, ale to akurat mniej istotne. Wyjątkowo nie jest to problem zdrowotny. Zestarzałam się. Serio. Nie chodzi tylko o siwe włosy, które pokrywam z uporem kolejnymi farbami, czy o to, że nikt w sklepie nie pyta mnie już o dowód osobisty – chodzi o to, że wściekam się nieludzko, stając przed półką z książkami.

                Lubię fantastykę. Zawsze lubiłam, wychowałam się na przeróżnych seriach fantasy. Lat miałam naście, mniej-naście i więcej-naście, nieważne, zarywałam noce (i psułam wzrok), byle tylko przeczytać dalej, dowiedzieć się czegoś jeszcze. Jak chciałam zwykłą fantasy miałam Tolkiena, Smoczą Lancę, Tada Williamsa i Gemmela. Romansów paranormalnych wówczas jeszcze nie wynaleziono, jak chciałam o wąpierzach, miałam Anne Rice i Stokera. Z cyberpunkiem zapoznałam się za pośrednictwem Gibsona (z którego nic nie rozumiałam), z SF poprzed „Diunę” Franka Herberta. Część z książek nie przypadła mi specjalnie do gustu – „Neuromancer” i „Ubik” raczej nie są lekturami dla czternastolatki, ale wielkiego wyboru nie było.

                Teraz wybór jest spory, a ja dostaję szału.

                Byłam ostatnio w Empiku (kto ma czwarty sezon „Wojen Klonów” na DVD?) i polazłam pogrzebać w fantastyce. Mimo znacznego spadku zainteresowania gatunkiem, nadal sporo tego wychodzi. Zoczyłam jakąś wyjątkowo nietypową okładkę (jestem pies na okładki, zboczenie zawodowe), ujrzałam napis w stylu „najlepsza książka według” i uznałam, że może rzucę okiem. Osiemnastoletni ktoś tam jest jedynym w swoim rodzaju… Nie, dziękuję. Dziękuję uprzejmie, poproszę kogoś w wieku 25, 30, 40 nawet, ale nie kolejnego młodego geniusza, który za moment okaże się mądrzejszy od całej populacji. Nie ze mną te numery, Bruner, nie kupuję tego. 

                Nie kupuję tego, bo mam dość utożsamiania fantastyki z lekturą dla młodego czytelnika. Przez wiele lat fantaści stawali na głowie, żeby udowodnić połowie świata, że piszą dla szerszej grupy odbiorców, dla czytelników dorosłych, jakoś tam wyrobionych. Nie mam nic przeciwko literaturze dla młodzieży – lubię ją, zajmuję się nią, siedzę w niej od lat. Tyle tylko, że jeszcze kilka lat temu nie bałam się, że kupując książkę „fantastyczną” trafię na młodzieżówkę. Kilka lat temu młody czytelnik nie miał problemów, by utożsamiać się z bohaterem starszym od siebie o 10-20 lat, a ja nie rozbijałam sobie głowy o postacie z problemami pokroju pocałować, czy nie pocałować i co ona sobie właściwie pomyśli. Nawet w głupawej i naprawdę kiepsko napisanej Smoczej Lancy bohaterowie mieli swoje lata – Tanis nie był czternastolatkiem, a Raistlin nie martwił się tym, że ona nie odwzajemniła jego spojrzenia. 

                Gdzieś po drodze, w masowej opinii, zatarły się granice między fantastyką młodzieżową, a fantastyką w ogóle. Kiedyś młodzi ludzie musieli grzebać, żeby wyciągnąć coś dla siebie, teraz dorośli mają problem z namierzeniem książki, której bohater jest mniej więcej w ich wieku. Nie mam absolutnie niczego przeciwko młodzieżówce – niektóre książki są naprawdę fajne, wścieka mnie tylko to, że często rzeczy, po których spodziewałabym się, że są dla dorosłych, skierowane są de facto do młodszych ludzi. Czasem zastanawiam się również, czy nie jest to jeden z powodów, dla których ludzie generalnie odbijają się od fantastyki. Autorzy i wydawcy tak bardzo starają się zachęcić do siebie młodzież, że cierpią na tym starsi czytelnicy.  

                Z drugiej strony – co ja tam wiem? Fantastyczne bestsellery dalekiego zasięgu, które podbiły serca czytelników, to w większości, przynajmniej dla mnie, literatura młodzieżowa.  Minus „Gra o tron”, ale na podstawie „Gry o tron” powstał serial, nie?

                A może powinnam pogodzić się z tym, że się zestarzałam?

---------

* Kolejny wpis o planach na resztę roku, obiecuję ;-)

piątek, 2 sierpnia 2013

Subiektywny kalendarz wydawcy...

... czyli uzupełnienie do słowniczka, który zresztą niebawem zapewne się powiększy ;-) Ponieważ sezon mamy trochę ogórkowo-urlopowy i nawet, o cudzie, pogoda jest znośna, to bywam i wybywam, raz więc jestem, a raz mnie nie ma.

Scenka rodzajowa:
E-szefowa: Jak długi jest w tym roku weekend majowy?
Ja: Czekaj, spojrzę w kalendarz. Wychodzi, że dość długi.
E-szefowa: To fatalnie!
Ja: Wiem, że fatalnie, mógłby jakoś zahaczyć o niedzielę, czy coś...

Dialogi o świętach, dniach wolnych od pracy i innych okolicznościach przyrody, które normalni ludzie traktują z entuzjazmem, nie przestają mnie bawić ;-) Kalendarz oczyma wydawcy wygląda trochę inaczej niż kalendarz widziany oczyma nie-wydawcy. Gdybym pracowała w wielkiej korporacji, pewnie miałabym w nosie rozmaite dłuższe i krótsze wakacje, ale Jaguar korporacją nie jest. Pokrzywiło mnie zupełnie przez tych kilka lat.

To jedziemy, tylko jeszcze wyjaśnię, co by wątpliwości nie było: wszystkie przedstawione poniżej opisy są li i jedynie moim subiektywnym spojrzeniem na kolejne miesiące ;-)



STYCZEŃ

Miesiąc, w którym błogosławimy babcie i dziadków, którzy swoim wnukom podarowali na gwiazdkę jakieś pieniądze. W nadziei na to, że potencjalni czytelnicy nie przepuszczą ich na gry komputerowe, wydajemy literaturę młodzieżową. Z literaturą dorosłą lepiej przystopować, bo babcie oddały kasę wnukom, a rodzice spłukali się na Święta.

LUTY

Miesiąc bryndzy, zniechęcenia, ferii  i walentynek - zima wlecze się za długo, wszyscy wypatrują wiosny, a na dodatek luty jest podejrzanie krótki. Wszystkim tak zbrzydło łażenie po mieście, że ludzi na ulicach ze świecą szukać. Wyjątkiem jest okres walentynkowy, kiedy to kontestujące miłosne obchody tłumy szturmują galerie handlowe. To taki (nie)czynny opór. W tym czasie najlepiej wydać jakiś romans, dwa romanse albo pakiet romansów za przystępną cenę. Zombie nie pasują do misiów. Serio.

MARZEC

Zaglądamy w kalendarz, kiedy w tym roku jest Wielkanoc. Jeśli w marcu - nie będziemy robić jaj i wydawać ważnych książek, bo wszyscy i tak będą ganiać za jajkami, farbkami i białą kiełbasą. Na dokładkę tuż przed samymi świętami nikt nie kupuje książek, a jak kupuje, to kulinarne. I w ogóle w okresie świąt wszystko jest nieczynne, więc szarpanie się nie ma najmniejszego sensu.

KWIECIEŃ

Wbrew nazwie - nic nie kwitnie. U nas ciągle rozdeptana zima. Ale Wielkanoc odwaliliśmy, możemy więc coś wydać najlepiej ZANIM nadejdzie czas majowego szaleństwa, gdy (prawie wszyscy) będą kupować komunijne prezenty. Żywimy nadzieję, że potencjalnych czytelników nie spłucze deszcz, deszcz ze śniegiem, czy nawet śnieg. Kwiecień jest dobry, ludzie mają lepszy humor i myślą już powoli o lecie (które nie jest dobre).

MAJ

Czas katalogów wiosennych, wydłużonych okresów promocji w miejscach sprzedaży oraz komunii. To pierwsze sprzyja wydawaniu w tym okresie NOWYCH  książek, z którymi wydawca wiąże wielkie nadzieje (i na których promocję ma fundusze i które czytelnicy NA PEWNO będą chcieli kupić) oraz pozycji rozgrzeszających dorosłych. Pozycje rozgrzeszające dorosłych to wartościowe książki, które można podarować drugoklasiście zamiast laptopa, tabletu i smartfona. No dobrze - można podarować WRAZ Z laptopem, tebletem i smartfonem. Aha, weekend majowy był do bani! I kto w ogóle wymyślił taki długi weekend?

CZERWIEC

Ostatni dzwonek przed wakacjami, potem będzie tylko gorzej. To ten okres, w którym rodzice kupują dzieciom książki z nadzieją, że uda im się przekonać młodszych do czytania ZANIM stracą ich z oczu. To również okres, w którym niektórzy sami, z własnej woli szukają jakiejś lekkiej lektury na lato. Dramat wojenny pewnie się nie sprawdzi, ale jakieś letnie czytadło większości ludzi się przyda. 

LIPIEC

Jeszcze zipie, ale już trochę zdechłe. Kto żyw - wyjechał i ma dużo czasu na czytanie. Wspólnie zaciskamy kciuki, żeby nad morzem lało, w górach wiało, a w gruszę piorun trzasnął, bo tylko w takich okolicznościach urlopowicze wybiorą się do księgarni, by coś nabyć. Lipiec generalnie nie jest naszym ulubionym miesiącem, ale i tak jest znacznie lepszy niż sierpień. Poza tym też chcielibyśmy wyjechać na urlop...

SIERPIEŃ

Nie tylko zdechłe, ale zaczyna brzydko pachnieć. Na początku miesiąca jeszcze coś tam drgnęło, ale nikt nawet nie próbował reanimacji. W drugiej połowie nie tylko drgnęło, ale ruszyło z kopyta. W niewłaściwą stronę. Atakują podręczniki, które, dzięki MEN, rozmnożyły się jak bakterie w muszli klozetowej na przeciętnym polu namiotowym. Podręczniki są drogie, a nauczyciele nie przyjmują lekko tego, że ktoś, zamiast książki do historii, kupił "Piosenki dla Pauli". Poza tym ludzie potrzebują również ślicznych zeszytów, uroczych segregatorów i tak dalej...

WRZESIEŃ

We wrześniu nadal większość jest spłukana, ale niektórzy chcą sobie osłodzić powrót do szkoły czy pracy. Wrzesień nie jest zły, bo część potencjalnych odbiorców otrząsnęła się już z wczesnojesiennego szoku i zaczyna wracać do kieratu dnia codziennego. Na dodatek we wrześniu nie ma żadnych ważnych świąt. Niestety - we wrześniu często nie ma również studentów, ale wierzymy (i wiemy z doświadczenia), że przynajmniej połowa siedzi w mieście i zakuwa do poprawek. Zakuwanie do poprawek zawsze wiąże się z robieniem rozmaitych rzeczy, które mają do zakuwanie odwlec w czasie.

PAŹDZIERNIK

O żeby to... To już koniec roku? Ale... Przecież mieliśmy jeszcze tyle wydać! Październik to miesiąc wysypu najróżniejszych pozycji książkowych, które po raz ostatni w tym roku mają okazję pokazać się w pełnej krasie - potem księgarnie będą miały tyle pozycji, że naszej ze świecą szukać. Studenci są, uczniowie są, świąt po drodze nie było, fundusze więc również jakieś zostały, a o zakupach do szkoły już się nie pamięta. I tylko, ludzie, nie tuż przed samym pierwszym, bo może i Halloween, ale przecież to wolne i wszyscy będą stać w korkach. A! Targi we Frankfurcie! Jasne. A dałoby się zarezerwować nocleg na ostatnią chwilę?

LISTOPAD

Pozamiatane. Przynajmniej prawie. Teraz już promocja w miejscach sprzedaży zrobiła się naprawdę droga, więc albo mamy murowany HIT, albo siedzimy cichutko, obiecując sobie, że w styczniu zawojujemy świat. Niech pracują backkatalog i dział promocji, który ma się wreszcie wziąć za robotę i zareklamować książki WSZĘDZIE.

GRUDZIEŃ

Obiecujemy sobie, ze w tym roku ubierzemy choinkę i będziemy zachowywać się jak ludzie, ale tak naprawdę siedzimy już (na zmianę) w styczniu i w sklepie rybnym. Z łezką w oku obserwujemy przewalające się po ulicach tłumy, które poszukują prezentów pod choinkę i liczymy na to, że wśród wybranych przez ludzi drobiazgów znajdą się również nasze książki. Czasem zanosimy błagania do sił wyższych, choć wiemy doskonale, że jak dział promocji się nie spisał i nie zatrybiło, zatrybi najwcześniej w styczniu ;-)

---
Drodzy czytelnicy i blogerzy - w związku z sezonem urlopowym (o czym było wcześniej) oraz moimi drobnymi problemami zdrowotnymi, mogą być jeszcze jakieś opóźnienia w blogu i w wysyłce. Ale na bank od połowy sierpnia wszystko się unormuje! Wtedy też zdradzimy coś więcej o naszych planach na ten i przyszły rok :>