Próba ognia

piątek, 17 maja 2013

Książki, których nie przeczytacie



Jakiś czas temu dostałam mejlem informację o akcji "Czekamy na polskie wydanie". W mejlu stało:

Coraz częściej spotykamy się z głosami czytelników o ignorancji wydawców. Petycje z prośbami o kontynuacje danych tytułów wyglądają mimo wszystko paradoksalnie – prosimy wydawnictwa o to, żeby wydały coś, za co im potem zapłacimy.

Przez ignorancję rozumiem tutaj ignorowanie przez nas czytelników dopytujących sie o kolejne tomy jakiejś serii, nie zaś niewiedzę ogólną. Pal licho semantykę - sama idea jest niezwykle piękna, oto czytelnicy rozmiłowani w jakimś cyklu łączą się (ponad podziałami) w walce o dobro swoje i innych odbiorców, poza tym zaś poprawiają humor wydawcy, który widzi i wie, że wydawane przez niego tytuły są pożądane.

Ponieważ ten blog jest dość niepolityczny i mocno nieoficjalny, wyznam wam, że ciekawa jestem, ilu wydawców, którzy dostali mejla o akcji, zachowało się tak samo, jak ja - powiedziało kilka brzydkich słów pod nosem i wyrżnęło głową w biurko. Zakładam, że większość. Być może większość z tej większości zrobiła z mejla użytek promocyjny, i, na przykład na fejsie, wsparło akcję ręcami i nogami. Diabli tam wiedzą.

Niemiłe? Może. Ale jakże prawdziwe. Rynek książki w Polsce to Karpaty Draculi z filmu Coppoli - miejsce straszne, przygnębiające, ponure oraz tajemnicze. Żadna tam słoneczna dolinka. Strome zbocza, że tylko zlecieć ze skałki i kark sobie złamać.

Skąd u mnie taki wesoły nastrój? Z stąd, że wczoraj zaczęły się kolejne targi w Warszawie, fantastyczna impreza kulturalna zrzeszająca miłośników słowa pisanego bla, bla, bla. W tym roku Jaguar się nie wystawia - raz, że miejsce dostaliśmy niespecjalne, dwa, że trochę to jednak kosztuje. Ludzi wczoraj za wielu nie było, ale nigdy w czwartek nie przewalały się tłumy. Czy nowa lokalizacja się podoba, okaże się tak naprawdę w sobotę. Święto świętem, doroczna harówa doroczną harówą, ale gdybyście zajrzeli za kulisy, przekonalibyście się, że nastroje są minorowe.

Kryzys nakopał do rzyci dokumentnie wszystkich - producentom mebli, dealerom samochodów, importerom włoskich szynek dojrzewających... Wydawcom. Księgarzom. Drukarniom. Wszyscy jak leci ograniczają produkcję, zaciskają zęby i czekają na choćby trochę lepsze czasy. W tej sytuacji wydawanie kontynuacji serii, która się nie sprzedaje, to strzał w kolano. Strzał, który może zakończyć się zakażeniem, gangreną i zejściem.

Pisałam kiedyś o śmierci książki. Dołożyliście wielu starań, by tchnąć w "Żelazny Cierń" trochę życia, ale trup pozostał zimny. Za lepszych trochę czasów usiłowałam wraz z chętnymi reanimować "Strażników Veridianu". Po długiej agonii wydaliśmy ostatni tom w bardzo małym nakładzie.

Żaden wydawca nie zakłada, że wyda pierwszy tom serii, a potem wystawi środkowy palec i porzuci zgrzytających zębami czytelników. Żaden wydawca nie kupuje książek po to, żeby potem ich nie wydawać. Ale żaden wydawca nie może sobie pozwolić na działalność charytatywną. Nie oddacie nam swojego 1%.

Jasne, w mejlu stało jak wół, że nie wydajemy książek, za które ktoś nam potem zapłaci. Tu powstaje pytanie: ilu trzeba czytelników gotowych kupić książkę, by zwróciły się poniesione przez wydawcę koszty. Pal licho zysk, nie mówię o zysku, mówię o kosztach.

Weźmy na tapetę książkę "Pustka" Marie Claire (to ta nieistniejąca książka, do której dopisywaliście kiedyś zakończenie". Autorka napisała tom drugi pod tytułem "Pełnia", ale wydawca oznajmił, że chrzani "Pełnię", autorkę i czytelników - nie wyda i koniec. Co dalej?
Olewamy tytuł i machamy ręką na zapłaconą zaliczkę lub brniemy w to dalej, płacimy tłumaczowi, redaktorowi, autorowi okładki, drukarni... Koniec końców wychodzi na to, że:
- musimy sprzedać calutki puszczony nakład, żeby nam się kasa zwróciła;
- księgarze nie chcą zamawiać i sprzedawać książki, bo poprzednia się nie sprzedawała, ergo: "Pełnia" kurzy się w magazynie;
- nie możemy sprzedać całego nakładu, bo nie ma go w księgarniach.

Powiedzcie mi szczerze - jeśli przez, dajmy na to, pięć miesięcy, sprzedało się 600 egz. "Pustki", czy wydawca ma prawo liczyć na to, że jakimś cudem drugi tom wywoła gremialny zachwyt i kupią go ci wszyscy, którzy nie kupili jedynki? Jedynym sposobem na przekonanie go do publikacji kolejnych tomów serii, które chcielibyście przeczytać jest namawianie znajomych do nabycia pierwszego tomu. Bo sprzedaż pierwszego daje nadzieję na sprzedaż drugiego.

Bardzo optymistycznie jestem ostatnio nastawiona do życia, serio, ale w całym powyższym tekście nie chodzi o widzimisię wydawcy, o wakacje na Karaibach i premię dla prezesa - chodzi o to, że rynek jest tak trudny, że bardzo łatwo można wypaść za burtę. Wierzcie mi - chcielibyśmy być najcudowniejszym wydawnictwem pod słońce, ale gdybyśmy próbowały zadowolić wszystkich, bardzo szybko musiałybyśmy otworzyć warzywniak. Najlepiej w Londynie.

Tak czy siak, po pięciogodzinnym spacerze po targach miałam przez chwilę chęć założyć ankietę pod tytułem "książki, których nie przeczytacie" i wpisać tak kilka wyczekiwanych tytułów różnych wydawców...

---
Ale tak poza tym na targach jest sporo ciekawych promocji, nowe miejsce targowe jest znacznie bardziej przestronne niż Pałac Kultury, warto więc podjechać :) Oczywiście kawałek torów tramwajowych jest rozkopany, ale idzie trafić. I tylko niech was nie skusi restauracja targowa, bo tej bez pardonu mogę przyfasolić - mały wybór, drogo i niesmacznie.