Próba ognia

czwartek, 27 września 2012

Jak wypromować bestseller



Słuchajcie, słuchajcie. Przekopałam się przez prawie wszystkie mejle, wszystkim kulturnie odpowiedziałam (w myśl zasady, że PR polega na budowaniu stosunków, a ja chętnie stosunki buduję ;-)), w przyszłym tygodniu zaczynam wysyłkę książek! Większość z Was podała mi konkretne tytuły, kto nie podał, a chciałby konkretny tytuł – piszcie! Nie odpowiadam z miejsca, bo kolejne zadania mnożą mi się jak króliczki na wiosnę, ale odpowiem jak najszybciej. W październiku lecimy na targi do Frankfurtu, wypadnie mi prawie tydzień, a do tego czasu muszę się uporać z okładkami, wizytówkami, ulotkami i innymi takimi :)  Podejrzewam, że wrócę ledwie żywa – hotel mamy tuż obok stacji kolejowej.

Ad rem, czyli w związku z tytułem. Wpadło mi ostatnio w oko ogłoszenie o nowym szkoleniu. Szkolenie przeznaczone jest dla pisarzy, którzy chcą wydać i wypromować bestseller. O self-publishing pewnie już słyszeliście. Nowy trend, który staje się coraz bardziej popularny, od kiedy popularne stały się e-booki. Napisz własną książkę i sam ją wydaj, ot co. Ale nie tylko tego dotyczy szkolenie. Chodzi głównie o promocję.

Zastanawiam się poważnie, ile wiedzy człowiek może przyswoić w czasie siedmiu godzin, bo tyle trwają zajęcia dla kursanta – wykłady, case study, wreszcie ćwiczenia. Jak zmieścić tak dużą ilość wiedzy w naprawdę krótkim czasie: PR, social media, pisanie informacji prasowych, działanie rynku wydawniczego w Polsce, wady i zalety agencji literackich. Sama wiedza praktyczna, co się chwali, ale czy nie za bardzo skondensowana?

Nie mogę Wam tego szkolenia polecić, bo na nim nie byłam – uczulam tylko, że pojawiają się podobne atrakcje, wystarczy poszukać. I mieć pieniądze, bo charytatywnie nikogo szkolić nie chcą :) Inna sprawa, że zastanawiam się, co właściwie na naszym rynku oznacza słowo „bestseller”… Od ilu sprzedanych egzemplarzy możemy dyskutować o bestsellerze? 300.000, 30.000, 3.000? 

Jak chcecie więcej o self-publishingu, to mówcie ;-) Się dokształcę w temacie :)

czwartek, 20 września 2012

Blogerzy - do broni!

Kolega zarzucił mi, że w poprzednim poście faszyzowałam nieco (to cytat jest) i zaczął do mnie gadać po niemiecku, nazywać per frau Enty. Do głowy mi nie przyszło, że faszyzuję, czy jakoś - po prostu muszę zrobić porządek, głównie z sobą :)

Czyli:
NA PRAWO PATRZ! Tam jest taki bannerek, klikalny, jak klikniecie, dostaniecie PDF z zasadami. Zasady są proste. Zgłoszenie i późniejsza korespondencja na adres: blogi@wydawnictwo-jaguar.pl :) Poza tym w zasadach proszę Was, nawet jak piszecie po raz pierwszy, o podanie adresu korespondencyjnego. Naprawdę ułatwia mi to pracę - czasem adres gdzieś się zapodzieje, a tak wiem, gdzie go szukać.

Druga część całej listy to zbiór kilku dobrych (przynajmniej w założeniu) porad, które mogą się przydać wszystkim blogującym, pewnie bardziej zaczynającym niż obeznanym z blogosferą. Czasem mi się włącza nudna nauczycielka i muszę sobie ulżyć.

Często piszą do mnie osoby dopiero zakładające blogi i tutaj mam uwagę - zanim napiszecie do wydawnictwa, nie tylko do Jaguara, napiszcie kilka recenzji. Blog działa w dwie strony - bloger chce czegoś od nas, my chcemy czegoś od blogera. W tym wypadku chcemy, żeby jest strona miała jakąś oglądalność, grono czytelników większe niż brat, ciocia i kot sąsiadów :) Wiem, ze z kasą na książki bywa krucho (żebyście wiedzieli, że ja też dokładnie obwąchuję, co mam kupić), ale książkę można pożyczyć od koleżanki, brata, cioci, od kota raczej nie, albo wypożyczyć z biblioteki. Biblioteki lubię, biblioteki polecam, problem z bibliotekami polega na tym, że często nie ma w nich tego, co chcielibyśmy przeczytać. Wtedy warto pójść do bibliotekarki i zasugerować, że taka, a taka książka jest popularna i chcielibyśmy, żeby była dostępna.

Okej. To dość tej umoralniającej pogadanki. Kto nie był ostatnio u nas na FB, niech leci i bierze udział w kolejnym głupim konkursie. Tym razem prowadzimy dochodzenie w sprawie zajętego wiecznie kibla w siedzibie wydawnictwa :) A żebyście wiedzieli, że taki zajęty wiecznie kibel to poważny problem!

Właśnie, dlaczego mamy na FB tak mało fanów? :( Nie chcę mieć 200 000 fanów z Indii, którzy nie panimaju po Polsku, ale przecież jest u nas sporo osób, które Jaguara lubią i czytają. No nic, to taka moja mała refleksja :)


wtorek, 18 września 2012

Blogerzy

Nadejszła wiekopomna chwiła... I takie tam. Muszę zrobić z Wami porządek, drodzy blogerzy. Nie jestem osobą systematyczną, wstyd przyznać, i sporą trudność sprawia mi ogarnięcie wysyłek, korespondencji i tak dalej. Notorycznie nie odpisuję na mejla z propozycjami współpracy, jak coś komuś wysyłam, szukam adresu przez pół godziny. Życie jest brutalne, człowiek z natury leniwy.

Więc po pierwsze - ustalmy sobie zasady współpracy PRZEPRASZAM tych wszystkich, którym nie odpisałam na mejle. Jesteście w specjalnej skrzynce, która miała mi pomóc, a działa jak dywan. Pod dywan wszystko można zamieść.

Od zaraz mamy nowego mejla dla blogerów chcących z nami współpracować. Tutaj go nie podaję, nie w tej chwili, zawiśnie sobie z boczku, a w poście i tak dam znać! Od tej wiekopomnej chwili, kto do mnie machnie na starego mejla, wyląduje pod dywanem, znaczy w skrzynce, okej? Po prostu dostaję potwornie dużo różnych mejli, z których część nie jest spamem, i wszystko mi się gubi! Wierzę, że jak będzie w jednym miejscu, będzie okej.

Napiszę w PDF zasady współpracy. Nie dlatego, że będę teraz jak jędza z kijem, ale dlatego, że jeden lubi fasolkę, a drugi kalafiora i naprawdę wolę wiedzieć, co się komu podoba, żeby mu nie wysyłać książek, przy których będzie cierpiał katusze. Ja do dzisiaj cierpię przy "Mary Poppins". Nie wiem, dlaczego. Cierpię i już!

Wiem, że niektóre firmy mają ludzi do kontaktów z blogerami. My nie mamy, zostałam ja :) Musicie to strawić. Może teraz będzie łatwiej.

Dobra, jak zawiśnie, to Wam powiem.

A na razie... Poczytałam sobie ostatnio o kampaniach reklamowych na blogach. Po pierwsze - zmieńcie dziedzinę, tu jest gorzej. Zachwyciły mnie przykłady udanych, niewymuszonych kampanii, na przykład kampanii jednej z sieci odzieżowych. Sieć ta wysłała gromadkę blogerek do Barcelony, co by te blogerki pooglądały, ubrały się, zrobiły zdjęcia. Ciutkę to niewykonalne. No chyba, że chcecie jechać do drukarni :)




środa, 12 września 2012

Straszna historia "Blasku"...

Czyli: jak zrobić okładkę i osiągnąć konsensus. Poradnik dla mało zorientowanych ;-)


Konsensus oczywiście nie został osiągnięty, co widać na Facebooku... Ale może konsensus jest przereklamowany.

To tak jeszcze tytułem uzupełnienia:
- początkowo podobała mi się brytyjska okładka, ta w stylu "Across The Universe", ale po lekturze książki uznałam, że w sumie kompletnie do zawartości nie pasuje;
- w grę wchodziła również czarna, tylko czarna bazuje na liternictwie, w środku jest "O", "O" można przerobić, my "O" nie mamy (choć bardzo się starałyśmy), a poza tym... No, bulaj?
- problem rozwiązał się w momencie, gdy i Stany i UK ujednoliciły się do barw pastelowych. Barwy pastelowe nas nie grzeją, na dodatek zoczyłam na tych okładkach pewne zdjęcia, które widuję nader często w reklamach kosmetyków i cały zapał mi klapł.

Pierwsza polska wersja zakładała przynajmniej częściowe podobieństwo do oryginału i bardzo nam się podobała, póki nam nie powiedziano, że nie powinna nam się podobać. Zwątpiłyśmy we wszystko i wszystkich, z nami samymi na czele, a potem zaczęłyśmy kombinować. Już mi zgryźliwie przyszło do łba, że powinnyśmy zrobić na okładce kompilację okładek, a poszczególne okładki byłyby dedykowane poszczególnym osobom.

Tak, czy owak - możecie sobie obejrzeć proces migracji poszczególnych elementów składowych, bo to w sumie rzecz zabawna i bardzo lubię takie cuda pokazywać. Jakby co, zawsze mogę dostarczyć Wam tego więcej ;-) A jak finalnie będzie wyglądał GLOW... Nie umiem powiedzieć. Serio. Jakoś... Tak, jak któraś z powyższych wersji?

PS. Skończyłam "W otchłani". Twist z Plagą niezły, ale zakończenie IMO do przeróbki ;-)

wtorek, 11 września 2012

Gzyfowa hucpa i inne przypadki


 Dostałam polecenie – mam czytać konkurencję. Nie, nie tyle czytać, co przeczytać pewną konkretną książkę, żeby zobaczyć, czy jest podobna do naszej książki i jakoś się w temacie rozeznać. Kto czytał książkę, którą ja obecnie czytał, ten wie, co to za książka, bo poznał po tytule wpisu. A kto nie wie, ten się zaraz dowie.
            Był kiedyś wokół tej książki ogromny szum i kilku wydawców miało na powieść chrapkę. W końcu jedno nabyło, wydało i... Jakoś nie do końca historia zaskoczyła. A chodzi o „Across The Universe” znane u nas jako „W otchłani”. Fakt wydania zarejestrowałam jakiś czas temu, ale dopiero niedawno, z okazji dyskusji nad „Blaskiem” książkę nabyłam i przeczytałam. No, nie do samego końca, bo jeszcze kawałek mi został, ale prawie, prawie. Wnioski? „W otchłani” jest podobne do „Blasku” i zarazem nie jest w ogóle podobne. Owszem, mamy statki kosmiczne, mamy podróże w poszukiwaniu nowej planety, mamy bohaterkę, mamy bohatera i... Właściwie tu koniec. Przyznam, i nie jest to element projaguarowej polityki, że „Blask” podobał mi się znacznie bardziej. Bo... Jakoś nie mogę się przekonać do bohaterów „W otchłani”, ani do Starszego, ani do Amy. I jedno i drugie wydaje mi się jakieś takie puste, pozbawione charakteru. Nie przemawia do mnie główny Zły, charakterologicznie skomplikowany jak ziemniak, nie przemawia do mnie również język, ale to chyba wina tłumacza, który powinien trzymać się z daleka od prób słowotwórczych... Krótko mówiąc – jak się komuś spodobało „W otchłani”, powinien spodobać mu się „Blask”. A jak ktoś się przy „W otchłani” znudził (na przykład tym, że Amy po raz kolejny ma atak histerii), może spróbować przeczytać „Blask” ;-)
            Wcale nie miało być o tym, co powyżej, ale wciąż przeżywam „gzyfową hucpę”, która pasuje mi do SF jak pięść do nosa. Podejrzewam, że gdyby nawet akcja i bohaterowie mnie do siebie przekonali, „gzyfowa hucpa” skutecznie wybiłaby mnie z klimatu.
            W ogóle ostatnio jest jakaś moda na radosne przekłady – konia z rzędem temu, kto wytłumaczy mi potrzebę ponownego przekładania Tolkiena albo poprawiania klasycznej „Diuny”, w której nagle Fremeni zamienili się w Wolan, ku zgrozie i rozpaczy pokoleń czytelników. Ech, tyle Wam powiem.

Dobra, parę minut temu gadałam z E-szefową i zapytała mnie ona, czy umieszczę na blogu ponurą historię okładki do „Blasku”. Umieszczę, ale jeszcze nie teraz, bo czuję potrzebę dopracowania tej epopei...

A na razie, tadam!, udało mi się wreszcie wydębić ze Stanów okładki do dwóch książek :) Do dwóch romansów, które ukażą się w połowie października. Mam cichą nadzieję, że żeńska część publiki złakniona jest zwykłych, najzwyklejszych historii o miłości i problemach. Dobra, to będą – na razie dwie. Takie, wiecie, normalne książki, które się czyta do poduszki :)

Jedna nosi tytuł „Nie mogę powiedzieć ci prawdy” i jest o pewnej nie do końca dobranej parze, której szczęściu zagraża jedno – prawda. A o czym tak zawzięcie kłamali, o tym w książce. *



Druga, autorstwa Jennifer Echols, „Dziewczyna, która chciała zbyt wiele” to znowuż wyimek z życia pewnej niebieskowłosej, zbuntowanej nastolatki, która po ostatnim wybryku zostaje zmuszona do odbycia tygodniowego dyżuru w policyjnym wozie. Ma do wyboru – to albo areszt. Fajne toto :>



Poza tym, w związku z licznymi pytaniami – tak, drugi tom „Nevermore” ukaże się 17 października!

* Jak można na końcu książki umieścić zapowiedź drugiego tomu, w którym zdradza się, jak zakończył się pierwszy? Na litość boską!!!