Wpis planowany i planowany, ale, jak pisałam wcześniej, mocno
mnie skosiło, w związku z czym reaguję z opóźnieniem. Może to zresztą i dobrze,
bo w międzyczasie zdążyłam zapoznać się z kilkoma recenzjami wydanej już jakiś
czas temu powieści "Ostatni pociąg do Babylon". Zrobiłam to z
ciekawości, bo książka Fam jest dość specyficzna i spodziewałam się, że zdania
na jej temat będą podzielone. Zdradzę Wam, że nie ma chyba Jaguarowej książki,
której recenzji nie sprawdziłabym na Amazonie albo innym portalu. Z zacięciem
godnym lepszej sprawy czytam wszystkie jedno- i dwugwiazdkowe opinie, żeby,
jeszcze przed lekturą tłumaczenia (albo oryginału) wyłowić ewentualne problemy.
Czasem pukam się w głowę, czasem nią kiwam. Z "Ostatnim pociągiem"
zrobiłam tak samo, teraz poprawiłam polskimi recenzjami.
Abstrahując na momencik od książki Fam, lubicie Serię
Pastelową Jaguara? Ja generalnie lubię :) Zwłaszcza "Tak blisko" i
"Morze Spokoju", choć uważam wszystkie wydane w niej książki za
wartościowe i interesujące lektury. A zauważyliście, jak bardzo pokręcona jest
ta seria? Pokręcona nie w sensie jakiejś szalonej, niecodziennej fabuły.
Życiowo pokręcona. Jej bohaterowie są pokręceni. A jeśli nie są pokręceni, to
właśnie stało się coś, co ich z dotychczasowej ścieżki brutalnie zawraca.
Nastia z "Morza Spokoju" przeżyła traumę, nie mówi
i ukrywa się za bardzo przekonującą maską. Josh stracił całą rodzinę i został
sam jak palec. Jacquelina z "Tak blisko" rozstała się z facetem i
nieomal padła ofiarą gwałciciela. Luke ma równie poważne problemy. Taylor z
"Lata drugiej szansy" nie chce wracać do przeszłości, ale jej
teraźniejszość niebawem bezpowrotnie się skończy. Amy z "Aż po
horyzont" boryka się z gigantycznym poczuciem winy. Aubrey z
"Ostatniego pociągu" wykazuje zachowania autoagresywne, zastanawia
się nad samobójstwem i łyka Xanax jak cukierki.
"Morze Spokoju" i książki Webber są nie tylko poruszającymi
opowieściami o ludziach, którzy radzą sobie (bądź sobie nie radzą) z traumą,
ale również wzruszającymi romansidłami. Książki Matson dają nadzieję. A co z
"Ostatnim pociągiem"? "Ostatni pociąg" zostawia czytelnika
bez odpowiedzi i z wrażeniem, że poczułby się lepiej, gdyby Aubrey oświadczyła,
że już jej przeszło i w ogóle nie ma o czym gadać. Z głupia frant przypomina mi
się awantura o interpretację Gombrowiczowskiego „Dziś na
obiad była potrawka z kury”. Diabli wiedzą, co zrobić z potrawką. I diabli
wiedzą, co zrobić z Aubrey.
Nawiasem mówiąc,
nie są też w sposób przemyślni źli czy okrutni. Po trzecie: spodobało mi się
zakończenie, które niektórych zdaje się wprowadzać w stan lekkiego dyskomfortu
;-)
Ujmę to tak - dla mnie "Ostatni
pociąg" to książka o tym, jak bardzo pozornie niewinne wydarzenia mogą
wpłynąć na ludzką psychikę. O tym, że nie należy wmawiać sobie, że coś się nie
wydarzyło, nie miało miejsca, nie miało znaczenia. O tym, że ból jest sprawą
osobniczą, subiektywną i że każdy z nas odczuwa go inaczej. I, wbrew pozorom,
również o tym, że warto szukać pomocy, bo nie ze wszystkim człowiek jest w
stanie sam sobie poradzić.
Jeśli wyszedł mi wpis
smętno-psychologizujący, to najmocniej przepraszam, poprawię się w przyszłości
i będę jako ten skowronek. Zresztą na później przewidziano mnóstwo smakowitych
kąsków (serio, również dla psów) znacznie weselszych niż losy biednej Aubrey
;-)
Swoją drogą, trochę zastanawia mnie
fenomen tragiczno-dołujących lektur, których mierzą się nie tylko ze swoją
zwichrowaną (wskutek przeżyć) psychiką, ale również z problemami zdrowotnymi
innej natury. Z rakiem na przykład. Albo jakimś nieuleczalnym zespołem. Może
ktoś mi to zjawisko naświetli...
Choć jedną koncepcję mam. Za wysyp
rozmaicie zaburzonych, schorowanych i cierpiących odpowiada jakieś
zakamuflowane towarzystwo terapeutyczne, które zaciera ręce na myśl o tym, że
namiętni czytelnicy smutnych obyczajówek są ich potencjalnymi klientami ;-)
Serio, co książka, to terapia ;-)
PS. Dziś było zaćmienie słońca. Na FB
przewala się nie tylko masa zdjęć, ale również wyznania osób, które odkurzyły
swoje stare zdjęcia RTG (wiem, że oglądanie zaćmienia przez zdjęcie RTG nie
jest bezpieczne). To coś jak klub bywszych połamańców :) Ja mam RTG kostki
(zerwałam torebkę stawową, jak niosłam do domu kota; kot nie był zachwycony) i
rezonans mózgu (jedyny dowód na to, że mózg posiadam). A Wy jaką krzywdę sobie
zrobiliście?