Próba ognia

niedziela, 18 września 2011

Zaczynam grać w TOTKA!

Firmowo, nie prywatnie, choć prywatnie też by się przydało. Bardzo. Ale to nie jest prywatny blog. Pracowy. Pracowo grać w totka też chyba trzeba. I nie, ze Jaguar, podejrzewam, że połowa wydawców...

Dłubię w "Nevermore". To znaczy: tłumacz i redaktor już rozdłubali, okładkę wyproduczyłam wcześniej, a że cenię sobie jej klarowność, nie będę tam już niczego bździć, więc dłubię w przyległościach. W kampanii reklamowej.

Nie raz i nie dwa mówiłam - mam fioła na tle tej książki. Wżdy, zaiste i zaprawdę, Lurk z Rodziny Adamsów, martwe zwierzęta na ganku, lody na dachu i pogrzeb żywcem to moje klimaty. Chciałabym się tą radością podzielić. Za free nie pójdzie, nikt reklam charytatywnie nie daje. To poszukam cenników, a może gdzieś wydarzył się cud.

Pierwszy kobiecy magazyn (bo "Nevermore" znakomicie nada się i dla starszej babki, serio, serio). Ale fajnie byłoby mieć którąś okładkę... Ponad 80.000. Nie, na to nas nie stać. Pół strony w środku? Ale w pionie, boć poziom się zlewa... 45.000. Netto, czyli trzeba doliczyć 23% VAT oczywiście. No cóż...

To może inny magazyn? Łał, pół strony - 65.000. Plusvatrzeczoczywista...

Zmienię może wydawcę, bo tu jest drogawo (hahahahahahahahahahahahahahahahahaha). Dawaj: 1/3 strony - 24.000. Lepiej, trochę. Byłoby całkiem dobrze, gdybym zajmowała się promocją nowego środka na problemy żołądkowe. Hmmmm... To jeszcze inny tytuł (taki powszechnie lubiany, żeby nie było) - 1/3 strony - 27.000. Ale mogą mi ją wsadzić jako pasek dolny obok stopki redakcyjnej, a wtedy pies z kulawą jej nie zauważy. Za lokalizację dopłacamy...

Wiecie co? To ja sobie podaruję może takie rozkosze. Gdybym chciała pakiecik w kilku poczytnych (żeby się podzielić radością), wyjdzie imponująco. Plus VAT. Let's take a look: 300.000 + VAT.
369 tysięcy złotych brutto.
Trzeba było inwestować czas w kremy, balsamy, preparaty odchudzające, prozdrowotną margarynę albo, wybaczcie szczerość, podpaski (najlepiej te, które mają podziałkę, gdzie przód, gdzie tył i pewnie nie działają, jak je sobie doczepisz odwrotnie), które są towarem PIERWSZEJ POTRZEBY a nie LUKSUSOWYM. Pakiet reklam: 369 tysięcy. Mieszkanie koło mnie, 15 minut do Wawy samochodem (jak nie ma korka), 3 pokoje, ładne - 350.000.

Gdybym ci ja miała prawie 400.000 złotych na kampanię reklamową... I tak spożytkowałabym je lepiej niż na reklamy w czasopismach ;-)
Tytułów nie wymieniałam. Nie jest to żadna tajemnica handlowa, bynajmniej, możecie sobie znaleźć po sieci, jako i a znalazłam. To po prostu akurat mało w tej sytuacji istotne :) Zabawne, przerażające, owszem. 80 stron o kosmetykach, Paris Hilton, modnym aktorze i fatalnych butach jakiejś pięciominutowej gwiazdki... Czytacie takie rzeczy? Ja czasem czytam - uwielbiam prasówki w poczekalni u lekarza albo w autobusie (pod warunkiem, że ucapię sobie jakąś takąś gazetkę), prosta rozrywka. Masa zdjęć.

A teraz już całkiem prywatnie, jako grafik z Bożej łaski - kocham oglądać zdjęcia w magazynach od czasu, gdy przeczytałam w "Twoim Stylu" bodaj artykuł o ludziach, których znam. Gdybym nie wiedziała, że to o nich, za nic bym ich nie poznała, to zdumiewające, jak wspaniałą robotę odwalają graficy komputerowi... No, poza tymi, którzy przeginają i pozbawiają modelkę nie tylko muskulatury (bo ta jest be), zmarszczek na szyi (szyja się marszczy, to normalne), znamion, ale również rysów twarzy :D



Więcej takich cudów znajdziecie tutaj

A ja idę grać w totka...

9 komentarzy:

  1. ta, reklama kosztuje. Prasa prasą. Ale tv... wiesz ile kosztuje sekunda reklamy w szczycie oglądalności? Powiem tylko, masakra. A co do czytania... to ja nie czytam. Korzystam z Internetu i jego dobrodziejstw. Większość znanych mi reklam pochodzi właśnie stąd. O nowościach książkowych wiem z portali i stron wydawnictw. Przyznać tylko muszę, że niektórzy mogliby i w sieci lepiej reklamować pozycje, które wkrótce mają pojawić się na rynku. Informacje u siebie na stronie to jednak często za mało.

    OdpowiedzUsuń
  2. Matko, szczęka opada :o. Ja i do autobusu i do lekarza biorę książkę, więc za gazetki nie łapię ;D. No i tak jak Sil informacji o nowościach książkowych szukam w Internecie... na stronach księgarni, wydawnictw, portali społecznościowych, no i przede wszystkim na blogach.

    OdpowiedzUsuń
  3. Izurs - dokładnie. Jak widzę bijące w oczy reklamy, na przystankach, w przerwach filmów w tv czy właśnie w gazecie, podczas przysłowiowej wizyty u lekarza, to mam wrażenie, że ktoś chce mi coś na siłę wcisnąć. Tak miałam na przykład z "Sosnowym dziedzictwem". Wszędzie tego było pełno, wygrałam nawet gdzieś tę książkę... i do dziś jej nie przeczytałam bo jak na nią patrzę to masówkę widzę i jakoś brak mi przekonania... choć może to być akurat bardzo dobra książka...

    OdpowiedzUsuń
  4. Internet w dzisiejszych czasach rządzi, zwłaszcza wśród młodzieży. A blogi z recenzjami książek,itp. stają się coraz popularniejsze. Może warto byłoby powrzucać przez tych co prowadzą blogi, banery reklamujące książki ( nie mówię, że wszystkie). Wrzucenie banneru z odsyłaczem na bloga to chwila, a naprawdę zwraca uwagę odwiedzających nasze blogi. Nie mówię, że takie coś ma większy rozgłos niż reklama w czasopiśmie, ale na pewno nie zaszkodzi.

    OdpowiedzUsuń
  5. @A - miałam to właśnie pisać! Na blogi wchodzi więcej osób niż kupuje gazety, tak więc moim zdaniem to lepsza (i charytatywna! jak będzie banner, to wstawię :D). Może to i niewiele, ale jak wielu bloggerów wstawi po reklamie, rozgłosi w szkole (ekhem... jak będzie gazetka szkolna, wymuszę na redaktorach wstawienie info!), wśród znajomych - powoli, powolutku może dorówna reklamie w magazynie... Pff, co ja plotę. Jasne, że nie dorówna, ale pomarzyć zawsze warto! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja tak z innej beczki, bo jestem coraz mocniej zaintrygowana "Nevermore", a doprawdy fioł mi się udziela. Czy tę książkę można śmiało polecić do działu bibliotecznego obejmującego gimnazjalistów? Ostatnio coraz częściej podpowiadam tytuły (jako ex stażystka, która wsiąkła w rynek książkowy na amen) i chciałabym mieć pewność.
    Wolę nie pytać ile by kosztowało zaprezentowanie książki w programie śniadaniowym czy stricte książkowym.

    W obecnej sytuacji to internet jest jedynym źródłem wiedzy o nowościach i książkach w ogóle. Co zakrawa nieco na ironię, kiedy to podnoszono larum nad młodzieżą co nie czyta tylko marnuje czas przy komputerze.

    OdpowiedzUsuń
  7. Przerażasz mnie tymi kosztami o.O Nie wystarczy podesłać dyrekcji empików, matrasów tudzież innych hurtowni jakiś Gratisików z prośbą o wystawienie książki na wyższej/lepiej widocznej półeczce (jak w średniowieczu :P)?

    OdpowiedzUsuń
  8. Mwahahahahahahaha, ustawienie książeczki na stoliczku to jakieś dwie dyszki :)Dwadzieścia tysięcy znaczy :P Mniejsza.
    Czasem przydałaby się reklama w czasopiśmie, żeby poszerzyć krąg odbiorców i dokarmić patronów medialnych ;-) Rzaaaaaadko się tak reklamujemy. Bannery mogę robić, robiłam kiedyś - tylko trochę mi głupio, bo nie nadążam z ogarnianiem blogów internetowych ;-) Chyba wyznaczę sobie, dajmy na to, 30 osób. Gdzieś między billboardem a wymyślaniem teledysku :)

    Coraz bardziej mi się wydaje, że przydałoby się forum. Żeby pogadać. O książkach, modach, reklamach, szkole, pracy, etc. Nie?

    OdpowiedzUsuń
  9. Jak tylko jakiś banner z Nevermore się pojawi, to z chęcią umieszczę na blogu. Z taką świetną okładką, na pewno zostanie zauważone w empiku, czy innej księgarni.

    OdpowiedzUsuń