Próba ognia

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Dzień bannerów i pomsty Bożej

Ano tak właśnie... Od bladego świtu siedzę i robię bannery do kolejnych książek. Część premier została przesunięta, ale nie oznacza to, że nie mam żadnych "konstruktywnych" zajęć. A tę środę dwie premiery, poza tym do Empików dojechał wreszcie "Koszmar stracharza" w towarzystwie zatwardziałych "Zwiadowców".

Wierzycie w stwórczą moc bannerów? Bo ja nie bardzo. Bodaj ani razu w życiu nie zdarzyło mi się kliknąć w jakikolwiek banner, choć nie używam żadnych blokad internetowych. Pewnie nie powinnam tego mówić, ale cóż - taka prawda.

O, proszę, banner:



Dziś jest ważne spotkanie w sprawie e-booków. Nie ma mnie na nim, bo robię bannery ;-)
O, proszę, inny banner:



W czwartek było spotkanie w ambasadzie. Nie byłam na nim, bo... Nie, w czwartek nie był "dzień bannerów", w czwartek był wieczór reklam :)
O, proszę, reklama:



I tak to się plecie... Ale, ale, książki zostały wysłane :) Łał. A teraz trzeba zamówić "Córki księżyca" 2 i dziewiąty tom "Zwiadowców", co by i to rozesłać.

Poza tym, wyznam Wam w zaufaniu, że podczytuje nas nasza sekretarz redakcji ;-) Niestety, obawiam się, że dzisiejsza notka nie zawiera żadnych oryginalnych informacji... Cóż, poniedziałek. A ja nie lubię poniedziałków.
Na popołudnie zapowiadam zdjęcia księżycowych makijaży, które wygrały w konkursie na portalu fotka.pl.

A teraz oddalam się... robić bannery. Jesssssss!

5 komentarzy:

  1. Też nie lubię poniedziałków. Lekcje w szkole są beznadziejne, a tuż po nich trzeba iść na angielski. Próbowałam dzisiaj namówić przyjaciółkę, żebyśmy dały sobie spokój, bo i tak nic nie będziemy robić, ale nie dała za wygraną. Na szczęście pozwoliła wejść do kilku sklepów i przejść przez rynek w poszukiwaniu kostiumu kąpielowego dla mnie i... Z resztą. Po co ja to piszę? To nie pamiętnik. Ba! Nawet nie mój blog :/.

    Tyle siedzenia, ale przynajmniej banery ładne :). A co do e-booków... Jak będzie coś wiadomo, to dasz znać? ;>
    A co do przesyłek... Dzisiaj miałam je dostać, ale Osiedlowemu Leniwcowi (tj. listonoszowi) nie chciało się ich taszczyć, więc zostawił tylko karteczkę po odbiór, a jak poszłam odebrać to okazało się, że jeszcze nie przyszło do osiedlowej poczty. No myślałam, że coś komuś zrobię...

    (A właśnie... Na co można teraz liczyć - jako recenzentka? ;>)

    OdpowiedzUsuń
  2. Osiedlowi leniwce to ZUO w czystej postaci ;-) Z lubością wspominam, jak jeden taki, choć nie leniwiec typowy, wetknął mi na siłę paczkę do skrzynki. Pech chciał, że skrzynka otwór gębowy od frontu ma mniejszy niż ten zazadni (to nie była skrzynka zgodna z normami UE!), facet ją wsadził, ale wyjąć się nie dało. Więc zostawiłam mu ilustrowany na bogato list na ścianie ;-)

    A co byś chciała? Napisz może...

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie no, tak narazie tylko pytałam. Na razie mam swoje Córeczki (*mruczy coś złowrogo pod nosem na myśl o Osiedlowym Leniwcu*)i o nich będzie na blogu przez następne dwa tygodnie. Kiedy jednak materiały mi się skończą to wiedz, że coś zacznie się dziać :) *głosem ks. Piotra Natanka*

    OdpowiedzUsuń
  4. Olguś, a kysz mi stąd z klechami :> Opodatkować ich, ot, co trzeba zrobić.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta jeest! Dobrze ci on rzeczee! *standardowy tekst nr 12*

    OdpowiedzUsuń